Zła motywacja

Z

Przyjmijmy uproszczoną definicję złej motywacji. Otóż zła motywacja to taka, że nawet, jak człowiekowi uda się jakoś zmotywować i rzeczywiście zrobi swoją robotę, to na koniec dnia czuje się, jakby życie go gwałciło.

Motywacja oparta na lęku.

Polegająca głównie na uciekaniu od czegoś.

Wsparta straszeniem siebie.

Wyrosła na gruncie nagród i kar.

Uzależniona od tego, co pomyślą inni.

To fundamenty pod opresyjny system. Co do zasady żaden człowiek nie chce mieć nad sobą ciemiężyciela, gardzi ciemiężycielem, temu metaforycznemu ruskowi, niemcowi łeb by przetrącił, gdyby przyszło co do czego, tylko na co, jeśli otwiera oczy skoro świt i od rana do nocy sam sobie jest ciemiężycielem.

Pomiędzy różnymi przyczynami takiego stanu rzeczy chciałbym zwrócić uwagę na jedną, być może najważniejszą.

Tą przyczyną jest nasiąknięcie szkodliwymi ideami na temat tego, co to znaczy być szczęśliwym.

Co to znaczy być szanowanym.

Jak oraz dlaczego warto pracować.

Jak należy rozmawiać z innymi, a skoro z innymi, to przecież z samym sobą potem w taki sam sposób rozmawiać (czyli, żeby się w swojej głowie od idiotów nie wyzywać, nie myśleć o sobie źle i ciężko, nie smagać się tym niewidzialnym batem za jakieś błędy, które może nawet wcale błędami nie były, tylko nam się tak zdawało, że były).

Żyjemy w systemie, w którym normą jest motywować się nie inaczej, jak tylko poprzez groźby i nakazy, „bo trzeba”, „bo powinno się”, „bo musisz”, „bo inaczej…” – i pod te trzy kropki podstawmy dowolną konsekwencję, której boi się przeciętny człowiek, jakąś personalną katastrofę, na przykład: bo inaczej zostaniesz źle oceniony przez innych.

Tak tworzą się armie ludzi być może skutecznych, ale w tej skuteczności zupełnie nieszczęśliwych. Niby sprawnie funkcjonujących, lecz wewnętrznie do cna wypalonych. Otwórz drzwi typowej korporacji, a ukażą się przed twoimi oczami.

Brakuje formalnej edukacji na temat motywowania się. Na temat mówienia do siebie, we własnej głowie, językiem partnerskim, a nie opresyjnym. Na temat szukania dróg, by polubić swój codzienny trud, zamiast na różne sposoby go sobie uprzykrzać. Na temat szukania zajęć i środowisk właściwych dla swego ducha, a nie szkodzących mu.

Na te tematy nie prowadzi się lekcji, a także rzadko rozmawia się na nie jakoś głębiej z bliskimi czy z dalszymi, bo przecież łatwiej i w gruncie rzeczy przyjemniej jest utyskiwać, niż zejść po drabinie do piekieł, czyli do prawdziwych źródeł problemu, i wrócić być może poparzony, osmolony, styrany, lecz jednak z rozwiązaniem w ręku, takim, które tym razem faktycznie coś zmieni.

Tak nie robi prawie nikt. Brakuje edukacji.

W gruncie rzeczy niemal wszyscy jesteśmy emocjonalnie niewykształceni, a skoro emocjonalnie niewykształceni, to i przeważnie nieszczęśliwi, przytłoczeni życiem, bo jak niby z tym życiem sobie radzić, wyzywając się we własnej głowie od idiotów albo w inny sposób wstydząc się za swoją człowieczość, za swoje błędy i za pewną niezdarność, przypisaną każdej myślącej istocie.

I biorąc to wszystko pod uwagę nie jest rzeczą dobrą, kiedy dyskredytowany jest nurt tak zwanej samopomocy. Kiedy te wszystkie książki psychologiczno-motywacyjne są wyśmiewane i traktowane jako skok na kasę frajerów (bo przecież musisz być frajerem, skoro czytasz takie coś).

Jasne, na rynku księgarskim jest masa chłamu i czytając książki z gatunku „samopomoc” albo słuchając tych wszystkich gości od samorozwoju trzeba nauczyć się odróżniać to, co faktycznie pożyteczne, od ładnie brzmiącej bzdury.

Bo w przeciwnym razie można nasiąknąć szkodliwymi teoriami kogoś, kto tak naprawdę nigdy nie powinien był żadnej książki pisać ani w ogóle swoją, za przeproszeniem, mądrością dzielić się z innymi.

Lecz poszukiwanie wartościowych książek w tym temacie i okazjonalne chwycenie do rąk książki kiepskiej nadal jest lepsze od dryfowania przez życie jak ta nieszczęśliwa i bezradnaklucha, tworząca razem z innymi nieszczęśliwymi i bezradnymi kluchami opresyjny system bolesnego motywowania się i rozpoczynania dnia od tych samych myśli, od których dzień swój zaczynał Adaś Miauczyński w „Dniu Świra”.

„Ja pierdolę…”

Chciałbym dać w tym miejscu kciuk w górę dla czytania książek psychologicznych.

Dla czytania o motywowaniu się.

(nie, żeby motywacja była w życiu najważniejsza, daleki jestem od tego stwierdzenia, twierdzę natomiast, iż jest ona jedną z najbardziej problematycznych kwestii, którą każdy człowiek powinien we własnym zakresie jakoś poukładać sobie w głowie)

Dla czytania i słuchania o anatomii ludzkich emocji, o dialogu wewnętrznym, o relacjach międzyludzkich i o śmierci.

Dla czytania tych w istocie często mądrych rzeczy, które przez wielu są niesprawiedliwie obśmiewane i dyskredytowane.

I w ostatecznym rachunku nic nie ma znaczenia, bo przecież wszyscy umrzemy, ale skoro w międzyczasie mogę dowiedzieć się nieco więcej o mechanizmach motywacji, o przyjaznym dialogu wewnętrznym, o samodyscyplinie, o nieodkładaniu na później, o radzeniu sobie z emocjami oraz o budowaniu zdrowych relacji, i dzięki temu uczynić życie nieco spokojniejszym albo przynajmniej nieco bardziej świadomym, to pewnie, dajcie mnie tę książkę do ręki i nalejcie mnie herbatki, bowiem dziś wieczorem będzie czytane zamiast narzekane.

Podziel się wpisem
  •  
  •  
  •  
  •  

Autor

Miazga

Dzielę się wnioskami, jakie płyną z kilkunastu lat świadomej pracy nad upierdliwym i na wskroś neurotycznym materiałem, który nazywamy sobą. Sprawdzam, co działa, a co nie działa w tym tak zwanym rozwoju osobistym. Rozważam o motywacji, emocjach i związkach, łącząc duchową perspektywę Wschodu z naukami Zachodu.

0 0 Oddaj głos
Ocena artykułu
Powiadomienia
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Polub stronę na Facebooku

Archiwum

0
Podziel się komentarzem. Dzięki!x
()
x