Tak naprawdę nie chcesz motywacji, tylko mocy do działania

T

Wydaje się, jakby motywacja musiała pochodzić od jakichś konkretnych myśli. Kiedy pomyślę sobie to i to, kiedy stworzę w głowie jakiś mentalny obraz, będzie mi się chciało. Bo teraz to mi się nie chce. Myślisz więc i myślisz, i jak się nie chciało, tak się dalej nie chce. No, może na chwilę się zachciało, ale zaraz znowu przeszło. Co w związku z tym? Można spróbować podejść inaczej i mniej myśleć w kategoriach motywowania siebie, a bardziej w kategoriach likwidowania oporu.

Kiedy opór słabnie, pojawia się energia i chęć.

Tak naprawdę to nie motywacji chcesz, a mocy do działania.

Może zabrzmię jak jeden z tych dziadków ze Star Wars, ale trudno: ta moc już w tobie jest (synu).

To nie jest mój wymysł.

Idea mocy, która już w tobie jest, sięga wielu set lub nawet tysięcy lat wstecz. Ma zaczepienie między innymi w buddyzmie i taoizmie (no i w Gwiezdnych Wojnach). Ale współcześnie też się o tym mówi. Polecam książki psychiatry Davida Hawkinsa.

W każdym razie. Jeśli jesteś osobą relatywnie zdrową, normalnym stanem powinno być odczuwanie mocy, która chce się zamanifestować w działaniu.

Wtedy cichną pytania o to, co tak naprawdę powinienem w życiu robić. Schodzi na bok kwestia sensu życia czy powołania. Czujesz, za co chcesz się zabrać i po prostu to robisz. Myślenie jest zredukowane do minimum.

Wtedy męczy tylko działanie, a nie myślenie o nim. Nagle okazuje się, że człowiek jest w stanie zrobić wiele więcej, niż mu się wydawało – w dodatku nie czując się przy tym jak zwierzę podpięte do orki.

Co stoi na drodze, by tak się czuć?

No, może być tarczyca, mogą być nerki, jelita, pasożyty, nałogi, masa różnych rzeczy. O zdrowie zawsze warto zadbać.

Bardziej prawdopodobne jednak, że trzeba po prostu zejść sobie z drogi.

W tym celu trzeba studiować naturę oporu i rozpoznawać go w sobie z coraz większą sprawnością. Nie jestem w stanie wymienić tutaj wszystkich jego przejawów i odcieni. Można powiedzieć, że na głębokim poziomie każdy opór wypływa z kurczowego trzymania się koncepcji „ja”.

Lęku o to, kim mogę przestać być lub kim się stać. Wstydu spowodowanego tym, za kogo się uważam.

Fundamentalnej niechęci do zmian i desperackiego – choć często trudnego do zauważenia – pragnienia bezpieczeństwa i komfortu.

Wszystko to napędza spiralę myśli i emocji. One pochłaniają moc, która normalnie mogłaby być spożytkowana na kreatywne działanie. Na akcję.

Czy myślenie może mimo wszystko pomóc przywrócić moc?

Na pewno warto zadawać sobie odpowiednie pytania kierunkujące, nastawione na rozwiązania. Jeśli potrafię zdiagnozować opór w sobie, potrafię bardzo dużo. Tego rodzaju myślenie może faktycznie owocować.

Ale myślenie jest niebezpieczne o tyle, że łatwo się w nim zagubić. Wie o tym każdy, kto przez chwilę próbował myśleć. Zaczynasz od jednej myśli i czujesz, że jesteś na dobrym tropie, dlatego brniesz dalej. I dalej. I dalej… aż zaczynasz gonić własny ogon.

Pytanie więc, kiedy przestać.

Oczywiście nie ma na nie definitywnej odpowiedzi. A przynajmniej nie wiadomo mi, by ktokolwiek ją odkrył.

Sądzę, że kiedy przy pomocy myślenia dojdziesz do źródła oporu – kiedy bezlitośnie odczujesz go jako tymczasową prawdę na swój temat – wtedy możesz na chwilę wyjść ze strumienia myśli i skupić się na odczuciu.

To znaczy?

Poczuć opór w całości. Kompletnie. Uświadomić sobie, że jest on nie tylko kwestią Twojej głowy, ale też ciała. Rozdział ciała i umysłu to fikcja. Powiedzieć, że „to dzieje się w twojej głowie” jest tak dużym uproszczeniem, że w zasadzie jest fałszem.

Nie wystarczy stwierdzić „logicznie rozumiem, że mam lęk”. Dopóki w pełni nie dopuścisz do siebie tego lęku – nawet gdyby miało Cię to doprowadzić na skraj terroru – będziesz go rozumiał jedynie jako obserwator. Będziesz typem podwórkowego filozofa, który „rozumie” życie, choć nigdy go prawdziwie nie zaznał.

Z oporem nie wiążą się przyjemne uczucia. Dlatego bronimy się przed uznaniem go i poczuciem tego, co się pod nim skrywa. A im bardziej się bronimy, tym bardziej nie możemy go puścić wolno.

Dlatego nic się nie zmienia.

Unikanie nieprzyjemności nie sprawia, że życie staje się przyjemniejsze. Sprawia za to, że rzeczy stoją w miejscu i butwieją.

Piękne, motywacyjne hasełka nie przykryją tego, co tkwi u spodu braku chęci i sił. Podobnie jak espresso może na chwilę pobudzić, tak i przemówienie do siebie pozytywnym głosem doda chwilowego animuszu.

Ale przecież nie tego głęboko pragnie każdy z nas. Nie o to chodzi.

Ostatecznie chodzi o to, żeby działać bez wysiłku. Żeby kwestia motywowania się w ogóle nie istniała. Działanie ma stać się lekkie i naturalne. Ma być ekspresją żywego organizmu, przez który wartko płyną myśli i krew. Nie trzeba go dodatkowo pobudzać.

To nie jest cel, a raczej styl życia, który można starać się utrzymać. Praca z oporem jest jednym z koniecznych warunków.

Kto raz zakosztował lekkości, ten stale będzie do niej dążył.

No, chyba że po drodze pojawi się opór. Bo i przed dobrymi rzeczami potrafimy się bronić. A może przede wszystkim przed nimi.

Podziel się wpisem
  •  
  •  
  •  
  •  

Autor

Miazga

Dzielę się wnioskami, jakie płyną z kilkunastu lat świadomej pracy nad upierdliwym i na wskroś neurotycznym materiałem, który nazywamy sobą. Sprawdzam, co działa, a co nie działa w tym tak zwanym rozwoju osobistym. Rozważam o motywacji, emocjach i związkach, łącząc duchową perspektywę Wschodu z naukami Zachodu.

5 1 Oddaj głos
Ocena artykułu
Powiadomienia
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Polub stronę na Facebooku

Archiwum

0
Podziel się komentarzem. Dzięki!x
()
x