Pułapka rzeczy pilnych (czyli dlaczego bycie zajętym cię nie uratuje)

P

Nie jest tajemnicą, że wielu ludzi ma ogromne trudności z zabraniem się za długofalowe, wymagające czasu i wysiłku projekty. Zwykłe lenistwo? Niekoniecznie. Umysł lubi wpadać w pewną pułapkę. Polega ona na lawirowaniu pomiędzy rozrywką przepełnioną poczuciem winy a realizowaniem zadań, które dają wrażenie bycia zajętym. Gdzieś tam w środku wiemy jednak, że bycie zajętym to nie to samo, co bycie produktywnym…

Kiedy byłem na studiach, większość z nas w trakcie sesji wpadała w przewidywalny i powtarzalny schemat. W momencie, gdy przychodziło do nauki, bo termin egzaminu zaczynał być bliski (ale wciąż nie na tyle bliski, by panikować), na atrakcyjności zaczynały zyskiwać różne dziwne rzeczy: malowanie ścian, mycie okien, przeinstalowywanie systemu na komputerze, naprawianie zepsutych rzeczy i odpisywanie na stare maile. Nagle wszystko to dostawało pierwszy priorytet.

Ale właściwie czemu tak? Skoro już unikamy tego, co faktycznie istotne, czy nie lepiej byłoby po prostu zająć się przyjemnościami, oddać się słodkiemu hedonizmowi, odpalić serial albo odmóżdżyć się 4-godzinną sesją na YouTube?

Problem z przyjemnościami polega na tym, że są one prawdziwie przyjemne dopiero po wykonaniu roboty. Najpierw efektywność, potem laba. Intuicyjnie wszyscy o tym wiemy. Gdy ta zasada zostaje pogwałcona, do gry wkraczają dobrze znane demony: poczucie winy i niepokój.

Nie da się wtedy w pełni zrelaksować, bo choć serial nadal jest fajny, to pod skórą jednak zalega to nieprzyjemne uczucie, cały czas kierując na siebie uwagę i wysysając z nas energię. Spadek poczucia własnej wartości jest w pakiecie.

Co więc robimy?

W popłochu opuszczamy wymiar gier i zabaw. Okazuje się, że to wcale nie było dobre miejsce na ucieczkę od tak zwanej dorosłości.

I co teraz?

Można na przykład, zamiast uciekać, wrócić do zajęcia się tym, co naprawdę ważne. Można zacząć się uczyć. Przysiąść do tych długoterminowych projektów. Zastanowić się nad celami i wartościami. Zadbać o te rzeczy, które naprawdę się liczą i w przyszłości będą procentować jak zwariowane, dając poczucie szczęścia i satysfakcji z życia.

Nooo, albooo….

Znaleźć rozwiązanie gdzieś pośrodku. „Zaraz, zaraz, bo czego ja tak naprawdę chcę od życia? No tak, chcę nie czuć niepokoju i winy!”, pomyślał mózg.

Doskonałym środkiem zaradczym wydaje się tutaj zajęcie się czymś, co da poczucie zrobienia roboty, jednocześnie zdejmując z klaty ciężar winy. Można w ten sposób stworzyć całą listę rzeczy do zrobienia, począwszy od wysprzątania łazienki, przez wymianę oleju w samochodzie, a kończąc na przeczytaniu dwóch rozdziałów „Niezwykle Mądrej Książki, Której Czytanie Daje Wrażenie, Że Nie Marnujesz Życia”.

Aby te rzeczy trzymały nas z dala od wymiaru gier i zabaw (znanego również jako wymiar poczucia winy i niepokoju) najlepiej jest uznać, że one są pilne.

W przeciwnym razie nie będą nas szczególnie obchodzić. Zauważ, że tak jak mycie okien nigdy nie wydawało się czymś naglącym i niecierpiącym zwłoki, tak gdy chodzi o unikanie poważniejszych zadań – nagle staje się to najważniejszą czynnością na świecie. I zapewnia miły, choć fałszywy komfort, bo można z czystym sumieniem powiedzieć: jestem zajęty. Wielu ludziom to wystarczy.

Bycie zajętym to jednak nie to samo, co bycie produktywnym.

Te dwie rzeczy bardzo często są mylone, a efekt jest taki, że potem, kiedy próbujemy się zrelaksować, znów pojawia się poczucie winy i niepokój.

Błędne koło, które pokazuje, że „mamę oszukasz, tatę oszukasz, ale siebie nie oszukasz”. To nie robienie rzeczy sprawia, że potem potrafimy się dobrze zrelaksować.

Chodzi o robienie rzeczy właściwych. Niestety, na drodze czyha pewna pułapka.

Jest pewien powód, dla którego ludzki umysł wybiera taką dziwną strategię, zamiast poświęcenia energii na zajęcie się rzeczami naprawdę ważnymi, które jednak rzadko są pilne (np. medytacja, pisanie powieści czy zabezpieczenie swojego wyjścia z korpo, żeby pewnego dnia, w końcu, móc wystartować z tym biznesem polegającym na sprzedawaniu organicznych lodów).

Otóż mózg, na przestrzeni ostatnich tysięcy lat, mocno przyzwyczaił się do tego, że wartość ma właściwie tylko to, co jest pilne.

Jeszcze nie tak dawno temu nie istniało coś takiego, jak planowanie. Choć dziś wydaje się to dziwne, dla naszych dalekich przodków myślenie o przyszłości było zupełną abstrakcją. Priorytetem zaś było zdobycie pożywienia oraz zapewnienie sobie takich warunków życia, żeby było w miarę ciepło, sucho i czysto. Chodziło o przetrwanie. Życie toczyło się z dnia na dzień. Ważne było to, co trzeba zrobić teraz.

Dziś, dzięki postępowi cywilizacyjnemu, rzeczy mają się zgoła inaczej.

Jak to zgrabnie ujął Dwight Eisenhower: „To, co ważne, rzadko jest pilne, a to, co pilne – rzadko jest ważne”.

Taka to zmiana się dokonała.

Co nie znaczy, że nasze mózgi do końca się z tym pogodziły.

Jeszcze na chwilę cofnijmy się o kilka tysięcy lat. Dla wszystkich najważniejsze jest polowanie i posiadanie schronienia, bo trzeba jeść i gdzieś wypoczywać. Tworzy się prostą broń, kopuluje, śpi i walczy ze zwierzyną. Tym zajmują się wszyscy twoi znajomi. Tak mijają kolejne dni. Dopóki nie umrzesz w sędziwym wieku 27 lat.

Teraz wyobraź sobie, że żyjąc w tych realiach, siadasz gdzieś na uboczu i coś rozrysowujesz, gromadzisz różne przedmioty, dumasz, kombinujesz, aż w końcu ktoś podchodzi i pyta, co ty właściwie robisz. A ty odpowiadasz z tym błyskiem w oczach: „pracuję nad start-upem!”.

Nie ma co liczyć na zrozumienie ze strony kolegi z jaskini obok. W dawnym świecie nie było miejsca na angażowanie się w tak zwane projekty. Jakiekolwiek planowanie było stratą czasu, a przede wszystkim – energii. Energii, która w każdej chwili może być potrzebna do walki o przetrwanie.

Według psychologii ewolucyjnej, program ten siedzi w nas do dzisiaj. Stąd nieraz nie potrafimy docenić wagi rzeczy ważnych, ale niepilnych.

One przysparzają nam masy kłopotów emocjonalnych, bo z jednej strony – rozumiemy, że jeśli chcemy być szczęśliwi i spełnieni (słowo klucz dla większości ważnych, ale niepilnych spraw), to musimy się za to zabrać. Lecz z drugiej strony perspektywa włożenia energii w coś, co nie przynosi natychmiastowych rezultatów, wydaje się przerażająca. To jest tak niewygodne, że czasami aż boli.

Większość projektów, które nie dają od razu poczucia, że coś się zrobiło, że coś się zakończyło, coś się odfajkowało, będzie budziło pewien opór. Jest to bardzo prawdopodobna przyczyna, dla której nie możesz zacząć uczyć się gry na gitarze, ciągle odkładasz ruszenie ze swoim biznesem i zwlekasz do ostatniej chwili z napisaniem pracy dyplomowej.

Zabawne jest to, że często w takich momentach myślimy sobie: „poczekam, aż naprawdę TO poczuję i wtedy ruszę”.

Żyjemy w takim romantycznym przekonaniu, że musimy czuć prawdziwe natchnienie w związku z czekającym nas zadaniem. Że musi przez nas przemawiać szczera chęć i pasja, jakieś miłosne uniesienie, bo inaczej nie ma co się za to zabierać.

Nie bez przyczyny mówi się, że romantyzm jest naiwny. Potwierdza się to i w tym przypadku.

Poczucie pasji prawie nigdy nie będzie nam towarzyszyło od samego początku. Na początku będzie ból, opór, zgrzytanie zębami i przemożna chęć, by dokładnie wysprzątać mieszkanie i odnowić kontakty z tymi wszystkimi znajomymi, do których od dawna się nie odzywaliśmy.

Trik polega na tym, by zacząć robić pomimo wszystko.

Pomimo tego pierwotnego lęku, który podpowiada nam, że długofalowe projekty to jakaś głupota, bo przecież ważne są tylko te bieżące rzeczy. Można rozszerzyć myślenie i pozwolić sobie na częstszą refleksję dotyczącą tego, czego tak naprawdę chcę od życia – a to prawie nigdy nie jest zaklęte w pilnych działaniach, tylko tych, które trzeba bardziej rozłożyć w czasie.

W wielu wypadkach, motywacja i pasja podążą. Potrzeba tylko trochę odwagi, by wystartować bez nich.

Podziel się wpisem
  •  
  •  
  •  
  •  

Autor

Miazga

Dzielę się wnioskami, jakie płyną z kilkunastu lat świadomej pracy nad upierdliwym i na wskroś neurotycznym materiałem, który nazywamy sobą. Sprawdzam, co działa, a co nie działa w tym tak zwanym rozwoju osobistym. Rozważam o motywacji, emocjach i związkach, łącząc duchową perspektywę Wschodu z naukami Zachodu.

0 0 Oddaj głos
Ocena artykułu
Powiadomienia
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Polub stronę na Facebooku

Archiwum

0
Podziel się komentarzem. Dzięki!x
()
x