Czuj się źle, jeśli tak czujesz. Chrzanić presję na pozytywność

C

O Bogu można mówić różne rzeczy. Istnieje, nie istnieje. Jedno jest pewne: niezły z niego komediant. Bo tak to jakoś ułożone wszystko zostało, że im większa presja na czucie się dobrze, miło, pozytywnie, tym gorzej człowiek się czuje. Zabawne, nie? Ha, ha.

I ta zasada roznosi się na inne obszary życia. Na przykład: im większą masz presję na efekt, tym gorszy masz efekt. Im większą presję na seks, tym mniej seksu. Im większa presja, żeby zasnąć, tym bardziej mózg będzie ci fundował karuzelę nieprzydatnych rozkminek i wstydliwych wspomnień, o, spójrz, teraz zostało już tylko 5 godzin snu, no to tym bardziej trzeba zasnąć natychmiast, i karuzela się rozkręca, śmiesznie, ha, ha.

Ktoś wnikliwy mógłby stwierdzić, że to w samym narzucaniu presji tkwi problem. Że presja kłóci się z odwiecznym, boskim prawem „miej wyjebane, a będzie ci dane”. Że to być może z niej wynika wiele, o ile nie większość życiowych problemów. Łącznie z depresją. De-presja. Rozumiecie.

Ale zarazem umysł, kiedy nie ma tego, czego pragnie lub co wydaje mu się, że mieć powinien, wpada w lekką – albo i wściekłą – panikę. Nie ma efektów! Nie ma seksu! Nie ma snu! No to teraz muszę: mieć inspirację, znaleźć dziewczynę, chłopaka, zasnąć natychmiast. Muszę!

Dwa zasadnicze rodzaje presji

Teraz rzecz ważna, więc apeluję o skupienie. Skąd się bierze owo „muszę”? Jedna możliwość jest taka, że być może po prostu obawiam się konsekwencji. Jak się nie wyśpię, to będę zmęczony i boję się, że nie poradzę sobie z wyzwaniami w pracy. Dlatego narzucam na siebie presję, żeby zasnąć.

Ale jest jeszcze drugi rodzaj presji. Oparty na innego rodzaju lęku. Z psychologicznego punktu widzenia – dużo bardziej problematyczny. Głębszy. Dotyka bowiem samej tożsamości człowieka.

Człowiek na przykład myśli sobie tak: jeśli nie mam efektów, to jestem jakiś gorszy, wybrakowany. Bo przecież wszyscy pływamy w ogromnym oceanie życia i w pewnym momencie orientujemy się, że trzeba czym prędzej płynąć do brzegu, a kto ostatni, ten trąba i przegryw.

Brak seksu tudzież stałego partnera, partnerki, to dopiero świadczy o wybrakowaniu. Wszyscy wiedzą, o co chodzi. Ile w społeczeństwie jest wstydu wokół tych tematów. Co nie, stara panno?

A ty, gościu, kiedy ostatnio wyhaczyłeś jakąś panienkę?

Tak, to właśnie jest ten wstyd. Bo jeśli ty, chłopaku, dawno nikogo nie wyrwałeś, albo ty, dziewczyno, dalej nikogo nie masz, to – no przykro mi to mówić – coś z tobą jest nie tak.

Trochę na podobnej zasadzie, jak coś z tobą jest nie tak, kiedy czujesz się źle. Znasz to?

Presja na czucie się dobrze

No, powiedz ty mi, czy to warto być takim smutnym? No, a co ty taka mało uśmiechnięta jakaś? Oj tam, przejdzie ci. Spójrz na sprawy z innej strony. Bo w gruncie rzeczy przecież chyba wszystko jest w porządku. Nikt nie krwawi, nikt nie stracił pracy, masz dach nad głową. Ja rozumiem, że problemy. Ale inni mają gorzej.

Poza tym chcieć to móc!

Być może starasz się za mało. Jest tyle możliwości. Wystarczy sięgnąć. Takiej ładnej dziewczynie nie do twarzy ze smutkiem. A ty, chłopaku, nie słyszałeś, że chłopaki nie płaczą?

Ja wiem, że to niefajne. Ale trzeba myśleć pozytywnie. Badania pokazały, że jak człowiek się uśmiecha, to przychodzi mu do głowy więcej pozytywnych myśli. Po co w ogóle myśleć negatywnie. Weź to odsuń od siebie.

Chodź na wódkę. Chodź na zakupy. Zaraz poczujesz się lepiej.

Zaraz.

A co, jeśli ja na ten moment wcale nie chcę czuć się lepiej?

W tym właśnie jest cały ambaras: jeśli nie chcesz czuć się lepiej, to chyba jednak coś z tobą nie tak. Człowiek powinien dążyć do bycia szczęśliwym i unikać bycia przygnębionym! Nie zgadzasz się z tym?

I bardzo dobrze. Najwyższy czas. Chrzanić presję na czucie się dobrze.

Co to za pomysł, żeby wmuszać w człowieka jakieś stany umysłu, które kłócą się z jego obecnym stanem umysłu? No tak, dobre intencje. Pewnie.

Bo wydaje się komuś, że pomoc niesie. Że dobrze doradza. Że przecież wystarczy to czy tamto, żeby szybko zacząć czuć się dobrze. Bo po co źle, jak można dobrze. To takie proste. Wystarczy tylko…

Nie wiem, myśleć pozytywnie. Nie poddawać się. Zmienić sposób patrzenia. Ogarnąć się. Wziąć się w garść.

Wszyscy to słyszeliśmy. Nikomu nie pomogło.

A już na pewno nie tym, którzy przeżywają jakąś stratę. Niepowodzenie. Życiową zmianę. Na kimś się zawiedli. Doświadczyli odrzucenia.

Kiedy w takiej sytuacji ktoś ci na siłę próbuje pomóc i odsunąć od ciebie cierpienie, serwując proste rady i „coachingowe mądrości” – bo przecież nie warto czuć się źle – to to jest tak, jakby nie godził się na twój ból.

Może wydawać się to szokujące, ale cierpienie w życiu czasem naprawdę jest adekwatne. Nie da się inaczej. Nie można bez niego. Jest elementem lekcji. I im bardziej się na nie nie godzisz, tym bardziej ono się w tobie umacnia.

Ból (nie) tylko dla frajerów

Gdzieś, skądś wzięło się przekonanie, że ból jest zły i należy za wszelką cenę go unikać, a kiedy już się pojawi – to jak najszybciej go uśmierzyć. Wszelkimi dostępnymi środkami. Tak jakby był czymś nienaturalnym, wrogim i zgoła niewłaściwym.

Funkcjonujemy w kulturze, która ma wyjątkowo niską akceptację na ból. Bo ktoś, gdzieś stwierdził, że w sumie jesteśmy już na tyle wspaniali i rozwinięci, że dziś ból jest już tylko twoim wyborem. Innym wyborem jest szczęście, przyjemność i nieból. Bądź mądry. Wybierz szczęście i nieból. Bo można. Bo da się. Bo jesteś tego warta. Powiedz „nie” tej całej negatywności!

W kapitalistycznym pędzie ku wygodzie, komfortowi, czuciu się dobrze, pewne rzeczy jakby pomyliliśmy. To prawda, że bezpieczeństwo i przyjemność są teraz łatwiej osiągalne niż kiedykolwiek wcześniej. Ale nie znaczy to, że cierpienie można wyeliminować z życia.

Nie można.

A zawstydzanie siebie i innych tym, że nie czują się dobrze – że z czymś są nieszczęśliwi i nie ze wszystkimi emocjami sobie radzą, mimo że życie nie wali im się na głowę – na pewno w tym cierpieniu nie pomaga. Więcej, pogłębia je.

Bo teraz człowiek nie tylko źle się czuje. Teraz jeszcze czuje się źle z tym, że źle się z czymś czuje. Został wpuszczony w samonakręcającą się pętlę, którą bardzo trudno opuścić. Tak właśnie działa wstyd. Jest lepki. Trudno zmywalny. I jak mało co potrafi człowieka wyhamować albo na dobre przekonać, że w ogóle nie ma sensu iść dalej.

(nie) malowanie kupy na różowo

Czasem niełatwo dostrzec to, że zawstydzamy innych albo samych siebie, albo że zostaliśmy zawstydzeni przez kogoś. Jednym z takich subtelnych rodzajów zawstydzenia jest mówienie człowiekowi, że powinien czuć się dobrze, podczas gdy on ewidentnie czuje się źle. Zaprzeczanie jego uczuciom i podawanie mu rozwiązań, na które być może wcale nie jest gotowy, może i jest podszyte dobrymi intencjami. Tylko co z tego, skoro przynosi skutek odwrotny do zamierzonego.

Ludzie mają prawo czuć się źle. Ja mam prawo czuć się źle i ty też masz prawo czuć się źle. Wbrew temu, co próbują ci narzucić albo sprzedać.

Zrozumiałem to jakiś czas temu, a dochodzenie do tej lekcji było bolesne.

Jeśli jakiś specjalista od rozwoju duchowego obiecuje ci, że dzięki jego metodom już na zawsze przestaniesz czuć się źle, to nie jest on dobrym nauczycielem duchowym. Jest zwyczajnie niedouczony. Albo w gorszym wariancie: jest narcystycznym lunatykiem i bezwzględnym sprzedawcą, gotowym sprzedać ci najgorszego kocopoła, byle tylko napełnić swoją sakiewkę monetami.

Dziś doceniam tych nauczycieli, którzy nie malują kupy na różowo. Którzy zamiast odsuwać uczniów od bólu, łagodnie ich z nim konfrontują.

Bólu całkowicie uniknąć się nie da. W wielu przypadkach jedyne, co można zrobić, to popracować nad swoją awersją do bólu. Wtedy nie przestaje on boleć. Ale za to staje się normalnym, ludzkim stanem, od którego nie trzeba za wszelką cenę uciekać. Dzięki temu znika presja, by czuć się dobrze nawet wtedy, kiedy jest źle. A to już bardzo dużo.

Ponieważ z presją na czucie się dobrze jest tak samo, jak z presją na sen, seks czy sukces: im bardziej ciśniesz, tym bardziej „to” się od ciebie odsuwa.

Podziel się wpisem
  •  
  •  
  •  
  •  

Autor

Miazga

Dzielę się wnioskami, jakie płyną z kilkunastu lat świadomej pracy nad upierdliwym i na wskroś neurotycznym materiałem, który nazywamy sobą. Sprawdzam, co działa, a co nie działa w tym tak zwanym rozwoju osobistym. Rozważam o motywacji, emocjach i związkach, łącząc duchową perspektywę Wschodu z naukami Zachodu.

0 0 Oddaj głos
Ocena artykułu
Powiadomienia
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Polub stronę na Facebooku

Archiwum

0
Podziel się komentarzem. Dzięki!x
()
x