Nie uzależniam swojego poczucia szczęścia od tego, jak coś wyjdzie. Efekt to śliski punkt odniesienia, ponieważ składa się na niego wiele czynników – również takich, na które człowiek nie ma wpływu. Dlatego presja na efekt to zły pomysł. Ale tę myśl trzeba bardziej rozwinąć, żeby, no, przyniosła jakiś efekt.
Kiedy piszesz książkę, to nie wiesz, jak się spodoba, jakie będą recenzje ani jakie wyniki sprzedaży. Nawet najlepszy pomysł na biznes może nie zostać zaakceptowany przez rynek, a najlepiej rokująca znajomość zakończyć się najbardziej niespodziewanie. Ale twoje zawiedzione oczekiwania to jedno. Osobną kwestią jest presja, jaka powstaje w wyniku przywiązania do efektu.
Efekty bez presji
O zaangażowaniu w proces, zamiast kurczowego myślenia o efekcie, uczy między innymi taoizm oraz filozofia Flow (przepływu) psychologa Miháliego Csíkszentmihályi. Polska mądrość ludowo-uliczna zamknęła to podejście w haśle „miej wy**bane, a będzie ci dane”.
Ktoś idzie na randkę z wyobrażeniem, że po kolacji będzie też wspólne śniadanie. Ktoś inny ma to nastawienie, że z tej znajomości musi być poważny związek. W obu przypadkach randka jest pełna subtelnego napięcia. Zachowania są skalkulowane i nieautentyczne, być może wkrada się manipulacja. Zamiast wyluzowanej obecności jest podszyte stresikiem myślenie o tym, co będzie później. Kiedy sprawy idą nie pomyśli, pojawia się frustracja.

Wszystko to odstrasza drugiego człowieka. Koniec końców nie ma ani kolacji ze śniadaniem, ani „żyli długo i szczęśliwie”.
Brak presji na efekt paradoksalnie zwiększyłby szansę na efekt.
Ma to zastosowanie tak samo w sytuacji randkowej, jak i budowania biznesu czy rozgrywania meczu w piłkę. Obarczenie siebie lub zespołu presją na efekt odbiera przyjemność i wprowadza nerwowość. A stąd już tylko mały krok do braku skuteczności.
Gra o poczucie własnej wartości
Na początku napisałem „nie uzależniam swojego poczucia szczęścia od tego, jak coś wyjdzie”. Nawet bardziej precyzyjnie byłoby: nie uzależniam poczucia własnej wartości od tego, jak coś wyjdzie.
To powiązanie efektu z miarą siebie jako człowieka jest tym, co funduje nam niepowodzenia, a w pakiecie z nimi często stres, wypalenie, a nawet depresję. W takich warunkach działanie przestaje być swobodną ekspresją bycia – staje się walką o byt.
Jeśli ktoś ma silne, wewnętrzne parcie na efekt, to można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że ma to związek z jego poczuciem wartości.
Pech chce, że im bardziej ktoś myśli, że osiągnięcia definiują jego wartość, tym bardziej będzie dążył do udowodnienia siebie. I jak łatwo zauważyć, skutki bywają zupełnie odwrotne do zamierzonego.
Ten ktoś, kto robiąc różne rzeczy tak naprawdę próbuje udowodnić siebie (najczęściej nieświadomie), niechcący może stać się tym, który wiele rzeczy odkłada na później. Lub nie zabiera się za nie wcale, zadowalając się jedynie mówieniem o nich.
Albo tym, który faktycznie działa, ale działając jest napięty i nieprzyjemny. Nieprzyjemne wtedy jest też samo działanie.
Albo tym, który jak już coś osiągnie, to całą energię wkłada w to, żeby tego później nie stracić. W konsekwencji traci wiele szans.
Po czym poznasz presję na efekt
Po czym jeszcze poznać, że presja na efekt zacisnęła na człowieku pętlę, a działanie przestało być czynione dla samej miłości działania, stając się wyniszczającą rozgrywką o poczucie własnej wartości? Oto kilka możliwych symptomów:
- Brak swobody i elastyczności w działaniu. Kiedy sprawy idą inaczej niż zakładał plan, człowiek traci grunt pod nogami.
- Kiedy wyobraża sobie niepowodzenie – w sensie braku efektu – równocześnie pojawia się w nim nerwowość. Upośledza to zdolność trzymania się planu.
- Mózg zaczyna tworzyć czarne scenariusze i widzi przyszłość w czarnych barwach. Trudno wyobrazić sobie nie mieć efektu i zachować dobry humor.
- Asekuranctwo, działanie przesadnie skalkulowane i ostrożne. Człowiek zauważa, że bardziej boi się niepowodzenia, niż pragnie powodzenia.
- Bardziej czuje, że musi to zrobić, niż że chce to zrobić.
- Popełnia błędy, które wie, że przy jego poziomie umiejętności były do uniknięcia.
- Uruchamia się w nim myślenie skupione na tym, jak ocenią go inni lub jakaś jedna, konkretna osoba.
Kiedy mówimy o braku presji na efekt, to wcale nie chodzi o to, żeby nie mieć planu czy w nic nie celować. Intencja jest ważna, a wizualizacje mogą znacznie pomóc w osiągnięciu tego, na czym nam zależy. Nie forsuję więc hipisowskiego modelu bycia, w którym „wszystko sobie płynie po swojemu” i jakoś tak się składa, że nigdy nie dopływa do brzegu.
Mając na uwadze efekty, można zarazem nie traktować sukcesu czy porażki jako wyznacznika swojej wartości. Nie pozwolić sobie samemu i otoczeniu na to, by efekty definiowały mnie jako osobę. Kiedy własna wartość i szacunek do siebie są mierzone bardziej zaangażowaniem w działanie, niż efektem tego działania, wtedy rezultaty osiąga się z większym spokojem. Bo rezultaty są ważne. Ale jeszcze ważniejsze jest to, żeby się nie spalić, próbując je osiągnąć.