Dlaczego odrzucamy nowe pomysły i nie chcemy zmieniać zdania

D

Tak, wszyscy wiemy, że drugiemu człowiekowi trudno sprzedać nową ideę. Przekonać go do czegoś. Zaprezentować nowy pogląd w taki sposób, by go przyjął i zastąpił nim swoje dotychczasowe przekonania. Cóż, jesteśmy tacy sami. Ludzie to oporne kluchy.

Nie ma co się obrażać na ten stan rzeczy. Obrażanie się przeważnie nie pomaga w eliminowaniu oporu. Zamiast tego, lepiej zastanowić się, skąd tak naprawdę w drugim człowieku tyle oporu. Zamiast oceniać – że głupek, że oporny, że dziad – można spróbować zrozumieć.

Cel, jaki się za tym kryje, jest zupełnie pragmatyczny. Otóż lepiej rozumiejąc motywy człowieka – w tym naturę jego oporu – możemy troszkę lepiej się z nim komunikować. Troszkę skuteczniej przekazywać mu te idee, przed którymi czuje opór i których nie chce przyjąć.

A jeśli nawet nie – jeśli nasza perswazyjna skuteczność wcale nie wzrośnie – to rozumiejąc przyczyny oporu w drugim człowieku, przynajmniej troszkę redukujemy własną frustrację. Ponieważ przestajemy brać jego opór osobiście: jako personalną odmowę i odrzucenie tego, co dla niego mamy.

No dobrze, to skąd ten opór? Poniżej kilka propozycji.

Zagrożenie dla poczucia własnej wartości

„Dzieci postrzegają doświadczenie jako coś, co im się przydarza, zaś dorośli – jako nieodłączny element ich własnej tożsamości i czegoś, co robią. Uczący się dorośli mogą uznać każdy proces uczenia się, który przeciwstawia się ich doświadczeniom, jako osobiste odrzucenie lub dewaluację”. (D. Rock, L. Page)

Co wynika z tego sympatycznego cytatu, otóż wynika z niego, że kiedy się człowiekowi zaprezentuje ideę lub doświadczenie, które kłóci się z tym, czego wcześniej się nauczył lub doświadczył, w wielu przypadkach odbierze to osobiście.

Czyli: jeśli do tej pory mocno wierzyłeś, że Ziemia jest płaska, a ja przychodzę z dowodami, że Ziemia jest raczej okrągła, jakaś część ciebie może to uznać za atak na tożsamość i próbę umniejszenia twojej osoby. Szczególnie, jeśli przekonanie o płaskości Ziemi było w tobie silne i w jakiś sposób powiązane z dumą.

A co dalej, to już wiadomo: postawa defensywna, być może nawet agresywna, albo po prostu radosne zignorowanie faktów, byle tylko pozostać przy wierze w płaskość naszej planety – a więc obronić swoją tożsamość.

Jedną z przyczyn takiej postawy i takich reakcji jest błędne postrzeganie idei jako własności. Moja wiara. Moja idea. Moje przekonania. A skoro moje, to znaczy, że ja. A skoro ja, to stąd już tylko krok do bycia urażoną parówą. Wystarczy zakwestionować moje przekonania i już czuję się atakowany personalnie.

Nadmierna identyfikacja z ideami, które zamieszkują naszą głowę, oraz z doświadczeniami, któreśmy przeżyli w przeszłości, to dosyć powszechne źródło cierpienia. I jeden z głównych powodów, dla których zamykamy się na uczenie się. Na nowe pomysły, nowe doświadczenia i informacje zwrotne.

Ale jak to Mikołaj nie istnieje?

Wiele osób słyszało o etapach przechodzenia żałoby, opracowanych przez szwajcarską psychiatrę E. Kübler-Ross:

  • zaprzeczenie,
  • gniew,
  • negocjacje,
  • smutek,
  • akceptacja.

O czym już niekoniecznie wiele osób słyszało, to że żałoba wcale nie musi odnosić się do śmierci bliskiej osoby.

Kiedy dziecko pewnego mroźnego, grudniowego poranka niechcący zobaczy rodzica, podkładającego prezenty pod choinkę, może zareagować zaprzeczeniem – i wytłumaczyć sobie, że tata tylko chwilowo pomaga Mikołajowi. Pewnie blisko ze sobą współpracują.

Po czasie przyjdzie myśl, że cała ta historia z prezentami i wchodzeniem przez komin to chyba jednak zwykła ściema (szczególnie, że w domu jest centralne ogrzewanie), a Mikołaj istnieje co najwyżej w zimowych reklamach Coca-Coli. Dorośli więc kłamali i dzieciak, zrozumiawszy to, zaczyna odczuwać złość. Jest obrażony i rozżalony.

Z czasem, gdy złość minie, może przyjść smutek – bo jakby nie było, upadła pewna miła fantazja i nadzieja, że siwego dziadka z wielkim brzuchem uda się kiedyś przyłapać na podkładaniu prezentów. Coś się skończyło.

Dopiero po przetrawieniu tych trudnych emocji – początkowego szoku, późniejszego focha i minidepresji – przyjdzie akceptacja. „Mikołaja może i nie ma, ale wciąż miło jest dostawać prezenty”.

W tym momencie można uznać, że żałoba została zakończona.

Taka żałoba to proces, który trochę trwa. Czasem jest łatwiejszy, czasem trudniejszy, ale zawsze kosztuje trochę energii i, by tak rzec, kołysze naszą łajbą.

Rzecz w tym, że całe człowiecze życie najeżone jest takimi „a więc Mikołaj jednak nie istnieje”. Aż do śmierci leczymy się z naiwności wobec świata, a nowa wiedza zastępuje starą. Bywa, że nie jest to łatwe. Bywa, że boli.

Im bardziej ugruntowane są moje przekonania (na przykład polityczne czy religijne), tym bardziej szokujące mogą okazać się nowe fakty, które te przekonania podważają.

Jeśli otwieram się na to, by je przyjąć, jednocześnie muszę odrzucić to, w co do tej pory wierzyłem. A to oznacza konieczność przejścia żałoby i wybudowania kawałka swojego świata na nowo.

Mówi się, że na starość człowiek już nie zmienia poglądów. To smutna konstatacja. Myślę, że jeśli faktycznie tak jest, to powodem jest nie tyle sam wiek (i na przykład gorsza wydolność mózgu), ile to, że człowiekowi z czasem przestaje się chcieć. Elastyczność, jakiej wymaga od niego życie, postrzega jako ciężar.

Nawyk zbyt kurczowego trzymania się tego, co już poznał, sprawia, że odpuszczanie starych idei odczuwa niczym powolne odklejanie plastra do depilacji z owłosionej łydki. Z wiekiem nie chce już nawet o tym słyszeć.

Im mniej przywiązani jesteśmy do tego, co poznaliśmy i w co uwierzyliśmy, tym łatwiej będzie nam to odpuścić, gdy życie lub inni ludzie zweryfikują nasze poglądy. Im mniejsze przywiązanie, tym lżejszy proces żałoby.

Zdaje się, że to jedyna rozsądna droga: nie przywiązywać się; myśli traktować luźno; być gotowym w każdej chwili je puścić i nie czerpać dumy z tego, że się coś na pewno wie.

Kurde, ale mądrze gadam.

Brak pamięci operacyjnej

To prosta obserwacja, ale równie łatwo jest ją zrozumieć, co o niej zapomnieć w jakimś ważnym momencie. Chodzi o to mianowicie, że ludzie przeważnie są zajęci.

Dramat życia dla wielu z nas ma tę wspólną cechę, że trwa w zasadzie nieustannie. Cały czas coś się dzieje. Kiedy jedna sprawa się kończy, zaczyna się druga. A w kolejce ustawiają się trzy następne.

Problemy i tak zwana życiówka to jedno. Ale przecież są też treści, nazwijmy to, neutralne. Nieszczególnie mocno nacechowane emocjonalnie. Wystarczy pomyśleć o wszystkich tych rzeczach, którymi mózg nasiąka podczas przeglądania internetu.

Teksty, obrazki, filmy, newsy, opinie, wiadomości i piosenki. A po wszystkim jeszcze serialik i proszę, już głowa zajęta myśleniem o tym, co to się wydarzyło i co się wydarzy (SPOILER: na końcu wszyscy umieramy).

Tak więc to, że ludzie są zajęci, nie zawsze oznacza, że każdy gdzieś gania od świtu do nocy, załatwia milion spraw i jeszcze wolontariat w schronisku i pisanie wierszy.

Ludzie są zajęci, bo mają zajęte głowy. Często zwykłym hałasem i szumem, który nawykowo w siebie wpuszczają. Można spędzać pół życia na kanapie i nadal być „zajętym”.

Teraz zastanówmy się. Czego potrzeba, aby skonfrontować swoją dotychczasową wizję świata z jakąś nową ideą, zmienić zdanie, przekonać się do czegoś?

Wolnej głowy. Pamięci operacyjnej, że tak posłużę się analogią ze świata technologii. Kiedy w komputerze jest otwarte za dużo zakładek i dawno nie był robiony reset, urządzenie się zamuli. Będzie działać bardziej opornie.

Na podobnej zasadzie człowiek zajęty – albo z zajętą głową – będzie naturalnie bronił się przed uruchomieniem kolejnych procesów poznawczych, które pochłaniają jego wewnętrzne zasoby. Jeszcze by go głowa od tego rozbolała.

No i nie oszukujmy się: znacznie łatwiej i w pewnym sensie przyjemniej jest zamulić się na przykład internetem, niż na serio przemyśleć to, co ktoś próbował mi wytłumaczyć na temat mnie, innych ludzi czy świata.

Czasem też łatwiej zakopać się w różnych sprawach, tematach i sytuacjach, byle nie musieć myśleć o tym, o czym myśleć jest niełatwo.

A czasem ktoś ma zajętą głowę nie dlatego, że zamulił się internetem albo wygenerował sobie nadmiar spraw do załatwienia, tylko ma mamę w szpitalu, przeżywa rozstanie z kimś, kogo kochał, bądź martwi się cięciami budżetowymi w firmie i niespłaconymi długami.

I wtedy też niekoniecznie będzie otwarty na światopoglądowe zmiany.

Pozostałe źródła oporu

Powodów, dla których ktoś jest zamknięty na nowe pomysły i zmianę poglądów, może być wiele. Do powyższych doliczyłbym:

  • Ograniczenia poznawcze, potocznie kojarzone z niższą inteligencją – osoba ma zbyt mało zasobów, żeby w pełni zrozumieć i przetworzyć jakąś opinię czy ideę.
  • Generalne nachylenie w stronę konserwatyzmu, a więc tendencja do wyznawania „tradycyjnych” wartości, często będących na bakier z bardziej otwartymi pomysłami.
  • Wrogość lub niechęć do konkretnego typu człowieka – i jeśli reprezentujesz ten typ, twoje pomysły z automatu będą odrzucane lub trudniej będzie ci się przebić.
  • Brak zaufania, który może mieć różne podłoże: neurotyczne (np. osoba była skrzywdzona w przeszłości i ma problemy z zaufaniem) lub powiązane z niespełnianiem jakichś ważnych dla niej kryteriów (np. zaufa wyłącznie komuś, kogo postrzega jako eksperta w danej dziedzinie).
  • Złośliwość tudzież upartość, a więc czerpanie satysfakcji z pozostania przy swoim – bez względu na koszt.
  • Dwie emocje: wstyd i powiązana z nim duma (ludzie często odbijają się między jednym a drugim) mogą silnie przyczyniać się do tego, że umysł się zamyka i nie chce przyjąć nowych pomysłów.

Odpowiedzialność

Nie chcę jednak, aby powyższa lista posłużyła wyłącznie do diagnozowania innych i szukania w nich problemu, na zasadzie: skoro nie chcesz przyjąć moich pomysłów, to znaczy, że masz ograniczenia poznawcze i nie chcesz pogodzić się z tym, że Mikołaj nie istnieje.

Trzeba pamiętać, że tak samo jak jesteśmy częściowo odpowiedzialni za własną otwartość, tak i jesteśmy częściowo odpowiedzialni za otwartość ludzi wokół.

Jeśli spotykam się z zamknięciem innych, pewnie jest to ich sprawa. Ale może robię coś, co skłania ich bardziej w stronę zamknięcia niż otwartości.

Czy w jakiś sposób przyczyniasz się do tego, że ludzie nie chcą cię słuchać, a raczej słuchają cię, ale nie chcą dać się tobie przekonać? Nie zmieniają poglądów pod twoim wpływem? Reagują defensywnie na twoje pomysły i opinie? Czy w twoim zachowaniu lub podejściu może być coś, co sprawia, że inni ignorują to, co masz do powiedzenia, okazują ci brak zaufania?

To pytania, na które może nie być łatwej odpowiedzi. A poszukiwanie jej może otworzyć puszkę pandory. I trochę boleć.

Jeśli jednak lubisz taką zabawę – zachęcam do poszukania w sobie tych rzeczy, które mogą zamykać innych.

Powód jest nieskomplikowany i całkiem sensowy.

Otóż lepiej – tak myślę, że lepiej – siebie samego zdiagnozować jako przynoszącego zamknięcie, niż ktoś miałby ci to w końcu powiedzieć i rozwiać wszelkie wątpliwości. I to pod wpływem szczerej autorefleksji ewentualnie zastanowić się nad korekcją tej czy innej cechy w sobie, zamiast czuć, że nad nią pracuję, bo inni tego ode mnie oczekują, a ja nie chcę ich stracić.

Może się okazać, że kiedy rzucę świadomość na to czy tamto w sobie (odsyłam do listy wyżej) i pozwolę się temu jakoś zmienić, to z czasem zacznę zauważać większą otwartość ludzi wokół siebie.

I będzie to naprawdę niezła nagroda za tę całą „pracę” nad sobą.

Podziel się wpisem
  • 11
  •  
  •  
  •  

Autor

Miazga

Dzielę się wnioskami, jakie płyną z kilkunastu lat świadomej pracy nad upierdliwym i na wskroś neurotycznym materiałem, który nazywamy sobą. Sprawdzam, co działa, a co nie działa w tym tak zwanym rozwoju osobistym. Rozważam o motywacji, emocjach i związkach, łącząc duchową perspektywę Wschodu z naukami Zachodu.

0 0 Oddaj głos
Ocena artykułu
Powiadomienia
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Polub stronę na Facebooku

Archiwum

0
Podziel się komentarzem. Dzięki!x
()
x