Naprawdę nie musisz osiągać swoich celów (a także: dlaczego nie udaje ci się pisać ani medytować)

N

To dobrze i szlachetnie mieć jakieś cele, dążenia czy ambicje. Czy będą to cele materialne, jak odłożyć na mieszkanie, czy raczej twórcze, jak napisać książkę, czy skoncentrowane na wnętrzu, jak osiągnąć spokój i harmonię – przeważnie realizacja celów odbywa się dzięki wdrożonej rutynie. Powtarzanych cyklicznie zachowaniach, które prowadzą do określonych rezultatów. To z grubsza wiemy. Są natomiast dwie rzeczy, na które warto zwrócić uwagę.

1.

Pierwsza to taka, że rutyna to nieco bardziej skomplikowana sprawa niż się wydaje. Ustalając ją dla siebie trzeba spojrzeć szeroko i wziąć pod uwagę różne, pozornie mało znaczące czynniki (za chwilę omówimy to na przykładzie medytacji i pisania), które zaważą o stabilności rutyny – a więc o tym, czy uda się zrealizować wyznaczone cele.

2.

Druga rzecz jest taka: mimo że dobrze i szlachetnie mieć jakieś cele, to trzeba sobie postawić sprawę jasno – wcale tych swoich celów nie musisz osiągać (serio). Bo może wcale tak naprawdę tego nie chcesz (serio-serio). I trzeba tę kwestię w sobie zbadać, nim się na poważnie podejmie jakichś większych postanowień.

Nim przejdziemy do tej drugiej sprawy – braku konieczności osiągania celów, co pewnie większości ludzi wyda się ciekawsze – musimy pomówić chwilę o rutynie. Jedno łączy się z drugim, to są tematy wzajemnie się przenikające.

1. Rutyna to nie tylko ta jedna rzecz; to też ta druga rzecz (i być może trzecia i czwarta)

Rutyna, rozumiana jako zestaw stale powtarzanych elementów dnia czy tygodnia, przeważnie nie jest tylko jednym zobowiązaniem – będę robić to i to o tej i o tej godzinie – a raczej całą serią mniejszych zobowiązań, które mogą poważnie ingerować w styl życia.

Zobaczmy to na przykładzie rutyny medytacyjnej.

Ustalę sobie, że na medytację, którą zaczynam o 21:30, składa się wyłączenie pół godziny wcześniej, czyli o godzinie 21:00, wszelkich ekranów.

Ma to pewien głębszy sens.

W ten sposób bowiem wyciszam umysł odpowiednio wcześniej, co ułatwia samą medytację, a także ograniczam ryzyko, że na przykład włączę o jeden odcinek serialu za dużo, który zazębi się z godziną medytacji.

Rutyna medytacyjna składa się więc tak naprawdę z dwóch nawyków:

(1) medytacja,
(2) wcześniejsze wyłączenie ekranów.

Inny przykład: chcę pisać, z kolei aby (1) pisać przez godzinę przed pracą, muszę (2) wstawać o tę godzinę wcześniej. Ustalam więc rutynę, że każdego dnia (3) najpóźniej o 22:00 idę spać, ponieważ poranne pisanie nie może odbywać się kosztem bycia niewyspanym.

(1) pisanie,
(2) wstawanie o 6 rano,
(3) kładzenie się o 22:00.

Aby zadziało się (1), musi spełnić się (2). Aby spełniło się (2), powinno spełnić się (3).

Małe odstępstwa, wielka porażka

Dlaczego odpuściłem dzisiaj medytację? Dlaczego znów nie pisałem przed pracą? Widocznie wystąpił jakiś problem. Jednak nie był to problem z samą medytacją czy z samym pisaniem – tylko z tymi elementami rutyny, które je poprzedzają. Z elementami, do których nie przykładamy wagi, bo wydają się mniej ważne od sedna sprawy (pisanie, medytacja), lecz koniec końców okazują się najważniejsze. Są jak grunt przygotowany pod drzewo owocowe. Nie ma gruntu, nie wyrośnie drzewo i nie będzie owoców.

Nie medytowałem, bo o 21:28 siedziałem wciąż wpatrzony w smartfona. Co prawda minutę później go odstawiłem i byłem gotowy na sesję medytacji, lecz mój umysł buzował od internetu.

Wysiedziałem w pięknej medytacyjnej pozie lotosu calutkie trzy minuty i w obliczu wewnętrznego chaosu stwierdziłem, że dalej nie ma sensu. Nie ma takiej możliwości, żebym osiągnął zen. Pomyślałem, że chyba cała ta medytacja jest nie dla mnie.

O czym z kolei nie pomyślałem, to że gdybym wyłączył ekran pół godziny wcześniej, medytacja mogłaby być bardziej udana. Zen byłby do złapania.

Co z kolei było potrzebne do tego, aby wyłączyć smartfona pół godziny wcześniej? A na przykład nie rozpoczynanie rozmowy z fajną znajomą, która napisała do mnie chwilę przed 21:00.

A zatem o tym, żeby wyłączyć ekran o 21:00, być może powinienem myśleć już godzinę wcześniej; od 20:00 mieć gdzieś tam z tyłu głowy, że zaraz gasimy i nie ma, że wyskoczyło Super Ważne Powiadomienie albo że ktoś się do mnie odezwał, albo że przypomniało mi się, że jeszcze artykuł na Wikipedii koniecznie przeczytać. Nie ma. Dyscyplina.

No, ale pojawił się błąd u podstawy i tyle było, jeśli chodzi o medytację dzisiaj.

Czemu nie zadziało się pisanie?

No, nie pisałem dziś przed pracą, bo nie miałem czasu. Wstałem o takiej godzinie, że mogłem tylko zjeść, ubrać się i wyjść; zabrakło tej dodatkowej godziny, którą mógłbym poświęcić na twórczość. Pomyślałem, że wstawanie rano to jest dramat i z tego powodu chyba muszę odpuścić poranne pisanie.

O czym nie pomyślałem, to że gdybym bardziej skupił się na innym elemencie rutyny – kładzeniu się o 22:00 – poranne pisanie miałoby większą szansę się zadziać.

Pewnie. Ale ja rzeczywiście grzecznie leżałem o tej 22, tyle że przez dobrą godzinę nie mogłem zasnąć, no i co się potem dziwić człowiekowi, że rano wyłącza budzik i śpi dalej, nie chcąc spędzić dnia w stanie półżywym.

Cofnijmy się jednak. Co wydarzyło się jeszcze wcześniej, długo przed położeniem się spać?

Otóż wcześniej, drodzy państwo, była niedziela, dzień odsypiania całego tego cierpienia, które przynosi tydzień roboczy, a w sobotę czas relaksu i oglądanie filmu do 1 w nocy. Z tej okazji w niedzielę pospałem sobie do 10:30.

Skoro pospałem do 10:30, to ciężko oczekiwać, że o 22:00 znów będzie mi się chciało spać.

Podsumujmy więc, co tak naprawdę się stało

Kładąc się w sobotę w nocy o 1:00, a w niedzielę śpiąc do 10:30, poważnie zagroziłem celowi, jakim jest zasnąć o 22:00, by w poniedziałek o 6 rano nie przestawiać budzika, tylko wstać i zabrać się za pisanie jeszcze przed pracą.

Koniec końców, efektem kuli śnieżnej zaspałem i wypadłem z pisarskiej rutyny tego dnia.

Tragedii nie ma – ale jeden zawalony dzień łatwo może prowadzić do kolejnego zawalonego dnia (Przeczytaj też: Nic nie szkodzi. Jutro można zacząć od nowa). Szczególnie, jeśli wewnętrzny krytyk poczuje się wezwany do mikrofonu i zacznie w środku głowy snuć monolog, że całe to pisanie jest za ciężkie, a ty i tak się nie nadajesz. Ale krytyk wewnętrzny i jego smutne monologi to historia na inny raz.

Prawdziwa zapłata za ambicje

Powyższe przykłady pokazują, jak małe odstępstwa od przyjętej rutyny mogą pociągnąć za sobą dalsze konsekwencje i w efekcie – uniemożliwić zrealizowanie celów. W tym przypadku celów medytacji i pisania, a w dalszej perspektywie, kolejno, stania się osobą spokojniejszą i bardziej zrównoważoną oraz spełnionym twórczo autorem artykułów i książek.

Tylko czy ja muszę stać się osobą spokojniejszą i bardziej zrównoważoną emocjonalnie? Czy muszę stać się spełnionym twórczo autorem artykułów i książek?

Nie ma co gadać. Oczywiście, że nie muszę (Przeczytaj też: Jestem leniem). Coś we mnie jednak postanowiło, że chcę wkroczyć na tę ścieżkę – bo ja wiem – samorealizacji? Samodoskonalenia? Jakieś cholerstwo, jakaś ambicja i wiara w bycie lepszym skłaniają mnie do tego, żeby próbować.

Tyle że samo pięknoduchostwo nie wystarczy.

Może to proste, oczywiste i niewarte wspominania, ale wspomnę dla porządku: nikt cię za same dobre chęci nie wynagrodzi. Jeśli chcesz nagrodę, musisz ponieść zapłatę.

Jeśli chcesz medytować, konieczną zapłatą być może nie jest sam akt medytowania, lecz również bycie w domu codziennie w porze medytowania oraz wyłączenie wszelkich ekranów pół godziny wcześniej. Bo w przeciwnym razie, jak wskazuje osobiste doświadczenie, medytacja się nie udaje.

Pisarstwo to podobnież mocno kosztowne zajęcie, które wymaga od człowieka nie tylko samego pisania, ale – jak w opisanym wcześniej przykładzie – również kładzenia się o 22:00. I nie tylko kładzenia się o 22, ale też nie spania do późna w niedzielę i nie siedzenia za długo w sobotę wieczorem. Bo jeśli tylko zaniedbać te elementy, pisarska porażka od razu pokazuje swój łeb.

Po analizie sytuacji okazuje się, że jeśli chcesz pisać – jeśli naprawdę chcesz pisać – musisz odpuścić nocne posiadówki i weekendowe wylegiwanie się.

Boli, oczywiście, że boli.

Pojawia się więc pytanie: czy dalej chcesz realizacji swojego celu, mając pełną świadomość tego, jakie poświęcenie jest od ciebie wymagane?

To bardzo, bardzo ważny moment. Moment pełnej szczerości ze sobą i miłości do siebie. Bo, uwaga, tak naprawdę możesz wcale nie chcieć.

Naprawdę.

2. Nie musisz osiągać swoich celów

Nie mówię tego ironicznie ani nie stosuję jakiejś głupiej „odwróconej psychologii”. Nie musisz. Nie musisz osiągać swoich celów. Poważnie.

Zero poczucia winy.

Nie musisz medytować. Nie musisz pisać. W ogóle.

Albo – możesz robić obie te rzeczy i realizować jakiekolwiek inne zainteresowania na zupełnie amatorskim poziomie. Możesz być hobbystą, który medytuje czy pisze wyłącznie od zrywu do zrywu, kiedy akurat ma wenę – z samego prostego faktu, że dosyć te czynności lubi.

Koszt takiego podejścia? No cóż. Zapewne brak ponadprzeciętnych efektów w przyszłości. Sorry.

Brak ponadprzeciętnych efektów, których, ponownie, wcale nie musisz osiągać.

Jeśli ktoś próbuje ci wmówić, że musisz, to prawdopodobnie sam jest niewolnikiem „przymusowego” stylu życia oraz różnych powinności, i raczej wcale z tym wszystkim nie jest szczęśliwy, lecz nie wie, że można inaczej, więc projektuje swoje nieszczęśliwe przekonania na innych, w tym na ciebie. To pułapka. (Przeczytaj też: Jak zmuszanie się zabija chęć do działania i powoduje odkładanie na później)

Możesz chcieć tych ponadprzeciętnych efektów i dążyć do nich z sercem na dłoni i ogniem w oczach. Ale nie musisz.

Naprawdę, naprawdę nie musisz. Możesz z poziomu głębokiej osobistej wolności wybrać: działam albo nie działam. Możesz poczuć w sposób spójny i bezkompromisowo autentyczny: chcę albo nie chcę. (Przeczytaj też: Ochota już tam jest. Trzeba tylko przestać ją blokować)

Jeśli mimo wszystko czujesz, że chcesz i wybierasz, że działasz, miej świadomość kosztów.

To banalna prawda, która zdaje się umykać, bo poza tym, że jest banalna, jest też trudna do przełknięcia: kiedy czegoś chcesz, musisz chcieć całego pakietu, tych dobrych rzeczy i tych złych, przyjemnych i niekomfortowych; nie możesz chcieć psa, ale żeby nie szczekał i żeby nie trzeba było z nim wychodzić.

Musisz chcieć albo przynajmniej, w wersji minimum, godzić się na „psa” z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Niewygodne pytania, które mogą ci się przydać

Co jesteś w stanie poświęcić? Co możesz wrzucić do ognia? Jaki rodzaj bólu jesteś w stanie zaakceptować? Jaki krzyż weźmiesz na plecy?

W sporej mierze od tych pytań zależeć będzie stabilność twojej rutyny.

Od stabilności twojej rutyny zależeć będzie to, czy osiągniesz część z tych rzeczy, które tam sobie chcesz osiągnąć i które wymagają pewnego, przynajmniej tymczasowego, rutynowego działania.

Biznes. Sylwetka. Opanowanie języka obcego. Przebranżowienie. Napisanie książki. Uspokojenie umysłu.

W kulturze zafiksowanej na chceniu i pozytywnym myśleniu, rozpatrywanie celów pod kątem kosztów i poświęceń – nie tyle materialnych, ile raczej emocjonalnych i zdrowotnych – nie jest najbardziej popularną strategią.

Wydaje się ona jednak daleko skuteczniejsza od życzeniowego myślenia i pocieszania się dobrymi intencjami.

Szczerość, na długą metę, czyni relacje prawdziwszymi i lepszymi. Podobny efekt daje zastosowana wobec siebie i swoich celów. Pytanie „czy naprawdę tego chcę, wraz z koniecznymi poświęceniami?” jest, powiedziałbym, równie trudne i mordercze jak „czego ja tak w ogóle w życiu chcę?„. Obu warto poświęcić należytą uwagę, chcąc żyć autentycznie i dzięki celom stawać się człowiekiem szczęśliwszym, zamiast pełnym porażki.

Podziel się wpisem
  •  
  •  
  •  
  •  

Autor

Miazga

Dzielę się wnioskami, jakie płyną z kilkunastu lat świadomej pracy nad upierdliwym i na wskroś neurotycznym materiałem, który nazywamy sobą. Sprawdzam, co działa, a co nie działa w tym tak zwanym rozwoju osobistym. Rozważam o motywacji, emocjach i związkach, łącząc duchową perspektywę Wschodu z naukami Zachodu.

0 0 Oddaj głos
Ocena artykułu
Powiadomienia
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najwięcej głosów
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
basiak

Bardzo dobry wpis, pozdrawiam.

Polub stronę na Facebooku

Archiwum

1
0
Podziel się komentarzem. Dzięki!x
()
x