O tym, że narzekać można i powinno się, ale

O

MMożna usłyszeć na mieście, że narzekanie nigdy nie doprowadziło do niczego konstruktywnego, a wręcz, że do chorób narzekanie prowadzi, z nowotworową włącznie. Mówią, że masz przestać narzekać i wziąć się do roboty. Że narzekanie to syndrom „polactwa”, a w tym nie ma niczego szlachetnego ani godnego naśladowania.

A tymczasem z narzekaniem jest jak z wieloma innymi rzeczami: trucizną staje się dopiero od przekroczenia pewnej dawki. Wiadomo: lampka wina to rzecz dobra, ale dwie butelki to już słabość w nogach i kac o poranku.

Z narzekaniem jest o tyle trudniej niż z winem, że nie nalejesz sobie ładnie do kieliszka, nie odmierzysz, nie widzisz, ile ubyło z butelki i często też nie czujesz, kiedy przekroczona została granica dobrego smaku.

Bo jedno wiemy na pewno: jak człowiek narzeka za dużo, to wtedy źle się dzieje. Ale o czym rzadziej już się mówi, to że jak człowiek nie narzeka wcale, to wcale nie musi to wynikać z jego oświeconej natury albo z wyjątkowo bezstresowego życia.

Może być tak, że człowiek nie narzeka, bo wyparł narzekanie. I wtedy to też niedobrze.

Wyparcie narzekania jako problem

Ci, którzy narzekanie zupełnie wyparli, być może wyparli ze swojego życia negatywne emocje tak w ogóle. Nie chcąc być tymi narzekającymi parówami, musieli zanegować swoje cierpienie i teraz chowają je pod maską fałszywego zadowolenia, pseudo-pozytywności i uśmiechu. Albo i nawet do tego zmusić się nie potrafią. W zasadzie, to nie czują niczego – bo wypierając narzekanie, wylali dziecko razem z kąpielą i teraz nie czują ani tych „złych” rzeczy, ani tych „dobrych”.

Jak ktoś nie potrafi narzekać, to być może i o pomoc prosić nie potrafi, nieświadomie skazując się tym samym na osamotnienie. Zostaje sam na sam ze swoim cierpieniem, bo głęboko zaszyte przekonanie podpowiada, że o cierpieniu nie należy mówić, nie należy się nim zajmować, a jeśli już się nim zajmować, to wyłącznie samemu. Nigdy z pomocą kogoś bliskiego albo psychologa, terapeuty czy nauczyciela duchowego.

I jeśli ktoś taki sposób bycia wybiera, to można przypuszczać, że tam pod spodem jest wstyd, lęk przed słabością. Nie narzekam, bo to wiązałoby się z uznaniem jakichś problemów, z odsłonięciem się, z kolei odsłonięcie się oznacza wystawienie na ciosy. Oznacza pewną bezbronność. Wszyscy wiemy zaś, co dzieje się z bezbronnymi zwierzętami, które odsłaniają się na sawannie – otóż zwierzęta te zostają zjedzone.

Czy w człowieku może tkwić taki zwierzęcy lęk?

Pozostawiam to pytanie otwarte, nadmieniając jedynie, że jeszcze wcale nie tak dawno temu sami biegaliśmy z dzidą po sawannie i pewnie sporo stresu nas to wszystkich kosztowało, i kto wie, ile czasu musi minąć, aby stres ten na dobre opuścił nasze geny, i czy w ogóle kiedykolwiek się to stanie, bo może człowiek wpierw musiałby przestać być zwierzęciem, a więc chyba, nie wiem, porzucić ciało fizyczne i stać się czystą świadomością czy innym duchem świętym.

Coraz bardziej myślę jednak, że wcale nie chodzi o to, by wyrzec się swojej zwierzęcości, by próbować ją pokonać i wyplenić z siebie, że to z góry jest skazane na porażkę.

Tak więc tym, co zrobić trzeba, to z pełnią miłości tego zwierzaka w sobie wytresować, rozumiejąc jego stresy jednocześnie się im nie poddawać i dobrym być dla niego, a w tej dobroci również nie pozwalać mu narobić na dywan, gryźć mebli ani rzucać się głupkowato do innych zwierząt. Zwierzak dobrze ułożony nie przestaje mieć swoich instynktów, ale czuje się spokojniejszy, a wtedy też wszystkim wokół jest jakoś tak spokojniej na duchu.

A zatem to, że ktoś nigdy, przenigdy nie narzeka, to wcale nie musi być oświecony stan tego człowieka, a zwykły lęk przed odsłonięciem się.

Oczywiście istnieje więcej potencjalnych powodów, dla których ktoś nie akceptuje narzekania, ani w sobie, ani w innych. Jednak co byśmy sobie nie myśleli o narzekaniu, jakkolwiek negatywnie byśmy narzekania nie oceniali, tak trzeba pamiętać o jednym: jeśli coś zupełnie wypierasz, to znaczy, że masz z tym jakiś problem, a problemy spychane do nieświadomości mają tę paskudną tendencję do wypływania na powierzchnię, prędzej czy później, w tej czy innej postaci.

Dlatego zamiast wypierać, lepiej jest się im przyjrzeć uważnie, postarać się zrozumieć i przetransformować je na coś użytecznego.

Z narzekaniem jest tak samo i mam nadzieję, że zaraz stanie się to jaśniejsze.

Biedna, bezradna ofiara losu

Czym jest narzekanie w swej najprostszej postaci: otóż jest postawieniem się w roli ofiary rzeczywistości i wyrażeniem ubolewania z tegoż powodu.

A na przykład: pogoda, rząd, toksyczni znajomi albo toksyczna rodzina, głupie zasady w pracy albo wręcz cała branża oparta na niesprawiedliwych, krzywdzących zasadach; listonosz, co zostawił awizo zamiast wnieść polecony na drugie piętro (leń), gołąb, co narobił na samochód, lewactwo, prawactwo i ideologia LGBT; kłamliwe laski i kolesie, którzy tylko by brali, a od siebie nic nie dadzą lub dadzą tylko tyle, żeby dalej móc dostawać, a w sklepach drożyzna i jeszcze nie mieli tej rzeczy, po którą specjalnie wyszedłem z domu. On czy ona zupełnie mnie nie rozumie, związki są bez sensu, nigdy nie zaznam szczęścia. Bolą mnie kończyny i jestem gruby.

Stałem się ofiarą listonosza, gołębia, lewactwa, niespełnionej miłości i pracy, która mnie zniewala; moje życie cierpi z tych powodów, wraz z moim życiem cierpię ja sam i tak już widocznie musi być, nie ma rozwiązania, bo gdyby rozwiązanie było, to nie byłoby narzekania.

O, jaki ja biedny i bezradny.

Czy taka mantra jest zła? Niekoniecznie. To ważne, żeby wyrazić swoją bezradność. W wielu przypadkach okazuje się to pierwszym i absolutnie niezbędnym czynnikiem w procesie zmiany, której każdy trochę się boi, ale też trochę jej pragnie.

Bezradny człowiek kontra rzeczywistość

To właśnie bezradność jest tym jednym z najtrudniejszych ludzkich uczuć: jest wyrazem świadomości, że człowiek jest tylko pyłkiem, takim małym i mało znaczącym zlepkiem pustych w środku atomów, a świat, kosmos i wszystkie oddziałujące na człowieka siły to są tak przytłaczająco wielkie, że w starciu z nimi najmniejszych szans nie ma.

Jest to oczywiście niesprawiedliwe i podłe. Lecz kiedy człowiek potrafi się do tej bezradności i małości w obliczu wszechświata przyznać, to świadczy to o tym, iż pokonał przyrodzoną istocie ludzkiej naiwność i spojrzał w oczy prawdzie.

Problem zaczyna się wtedy, kiedy się człowiek w tej bezradności rozsmakuje.

Kiedy zacznie widzieć, że w byciu słabym jest całkiem duża doza wygody i na tę właśnie wygodę postawi wszystkie swoje zakłady. Może zrzucić z barków ciężkie brzemię odpowiedzialności za siebie i za sytuację. Może bez skrępowania być tą małą, biedną parówą, której po prostu przytrafiają się rzeczy, z którymi nie da się nic począć, nijak się ich nie da zmienić, a więc i cierpienia nie można złagodzić.

No chyba że gadaniem o tym cierpieniu. Czyli, tak w uproszczeniu, narzekaniem.

Co dobrego przychodzi z narzekania

Kiedy narzekam, to nikt mi nie zarzuci, że zupełnie nic ze swoją sytuacją nie robię; ja informuję o niej ludzi, ja szukam akceptacji, szukam empatyzowania ze mną, wysłuchania, no, uwagi szukam, jednocześnie wyrażając siebie – tak jak Bruce Lee polecał, radykalna samoekspresja, na dobre i na złe.

Wbrew temu, jak to brzmi, jest to całkiem dobra strona narzekania. Narzekanie jest jakąś formą otwartości emocjonalnej, koślawą, bo koślawą, ale jednak jest; z kolei otwartość emocjonalna prowadzić do połączenia międzyludzkiego, za którym tak wielu skrycie tęskni. Najlepiej, kiedy obie osoby są skore do narzekania, i jeszcze jak niechcący któraś z nich butelkę ma przy sobie, no to to przecież wszystko stwarza idealne warunki do zaprzyjaźnienia się: cała noc wspólnego narzekania, a na drugi dzień jeszcze kac, i znów jest na co narzekać, przyjaciele na lata.

Na narzekaniu całe wspólnoty są budowane. Niekiedy nawet mówi się, że to cecha narodowa, jeśli dużo ludzi lubi narzekać w tym samym języku (i wtedy nazywa się to na przykład „typowym polactwem”). Narzekanie może być – i często jest – bardzo silnym spoiwem, cementem ludzkiego połączenia, czy to na poziomie narodowym, czy korporacyjnym, czy sąsiedzkim.

Ale przecież rzadko kiedy myślimy o tym w taki sposób, że ponarzekam, aby zbudować połączenie międzyludzkie. Połączenie buduje się niejako przy okazji, jest przyjemnym efektem ubocznym, o, razem sobie ponarzekaliśmy, co znaczy, że się rozumiemy, a stąd już tylko krok do lubienia się.

Nie to jest jednak główną intencją narzekającego. Tak naprawdę chodzi o coś innego.

Uzależnienie od narzekania

Pierwotną funkcją narzekania i główną potrzebą, jaka za tą czynnością stoi, jest poradzenie sobie z napięciem wewnętrznym. Zredukowanie cierpienia poprzez wypuszczenie go na zewnątrz siebie. Na zasadzie: pogadam sobie to zrobi mi się lepiej.

Ma to trochę sensu. Lecz, jak być może niektórzy zdążyli zauważyć, prowadzi czasem do uzależnienia.

To tak jak z tym wspomnianym wcześniej piciem wina. Jedna lampka czy tam dwie mogą wyluzować ciało i rozjaśnić umysł, pozwalając lepiej dogadać się z zastaną sytuacją. Można znaleźć w takim stanie rozwiązanie jakiegoś problemu albo od problemu na tyle się zdystansować, że przestaje on być problemem i życie okazuje się nieco prostsze, niż to sobie mózg próbował niepotrzebnie komplikować.

Fajnie? Fajnie. To teraz mózg zaczął się uczyć, że rozwiązaniem problemu, tego czy tamtego, generalnie, jest wino.

No i tak od lampki do lampki, aż w końcu zaczyna człowiek pić za dużo, za często, już nie na lampki, a na butelki, i niekoniecznie wino, a również rzeczy mocniejsze. Lekarstwo zaczęło powoli stawać się trucizną, a człowiek wciąż myśli, że w ten sposób sobie pomaga i że mu to do czegoś niezbędne, że bez tego sobie nie poradzi, dlatego przyjmuje dawkę coraz większą i większą, a dla postronnych obserwatorów jest to niczym innym, jak utrwalonym nawykiem, który dawno zatracił swój pierwotny sens i uczynił człowieka niewolnikiem.

W trującym schemacie

Mechanizm działa bardzo podobnie w przypadku narzekania. Bo jest w narzekaniu jakaś perwersyjna przyjemność, no przyznajmy to, ja to przyznam i Ty to Bogdan przyznaj, i Ty Aśka razem z Grzegorzem też to przyznajcie, że jest w narzekaniu pewna przyjemność i można ją odnaleźć tak łatwo, jak na przykład w plotkowaniu tudzież ocenianiu i obgadywaniu innych ludzi.

Z takich aktywności czerpiemy szybkie, przyjemne strzały emocjonalne, które sprawiają wrażenie, jakby były konstruktywne i potrzebne. Tak naprawdę to, co robią, to utwierdzają człowieka w kiepskiej relacji z rzeczywistością i wkrótce spostrzega on, że zupełnie mu się nie układa w życiu; nie może jednak dojść do tego, jak to jest, że w życiu mu się nie układa, toteż narzeka więcej, bo wciąż tkwi w nieuświadomionym schemacie, że narzekanie mu pomoże. Że jeszcze trochę ponarzeka i w końcu cierpienie ustąpi. Przecież to musi tak działać, skoro wszyscy tak robią, a poza tym jak tu niby nie narzekać, skoro rzeczywistość jest taka czy owaka, ludzie wokół zepsuci i kraj wokół tym bardziej zepsuty.

I pod tym względem nałogowy narzekacz niczym nie różni się od alkoholika, w którego oczach też „wszyscy przecież piją” (bo dziwnym trafem takie sobie wyłuskał towarzystwo), a poza tym jak tu nie pić, no jak tu nie pić, skoro raz, że wszyscy piją, a dwa, że taki już ten świat jest – a przynajmniej mój świat taki jest – iż inaczej się nie da, bo picie jest jedynym, co pozostaje w obliczu beznadziejnej sytuacji.

I co z tym narzekającym dzieje się dalej, otóż dzieje się niedobrze, kiedy z narzekania uczyni on pielęgnowany na co dzień nawyk, bo można powiedzieć, że im więcej narzekania, tym mniej czynu; a im mniej czynu, tym bardziej sprawy pogrążają się w chaosie, co oczywiście daje więcej powodów do narzekania. Wraz z narzekaniem trenowana jest bierność, zgorzknienie i defetyzm. Mordercza pętla, z której trudno znaleźć wyjście – tym niemniej jest ono możliwe.

Czy narzekanie rzeczywiście redukuje cierpienie?

Ustaliliśmy, że pierwotną potrzebą narzekającego jest poradzenie sobie z napięciem wewnętrznym, które – jak sądzi – spowodowane zostało przez jakąś sytuację.

Narzekanie pozwala tę sytuację nazwać. Nadać jej jakieś ramy, a do tego dać wyraz swojemu cierpieniu. „Objąć” własną bezradność, by tak rzec.

I teraz sprawy idą w jednym z dwóch możliwych kierunków.

Jedna możliwość: narzekający poprzestaje na narzekaniu i dzieje się wszystko to, co zostało wyżej opisane: narzekanie przechodzi w nawyk, nawyk utrwala bierność, bierność daje więcej powodów do narzekania, mechanizm się zapętla i wszystko w życiu człowieka, łącznie z nim samym, zaczyna gnić.

Druga możliwość: narzekanie staje się pierwszym etapem zmiany.

Bo czasem, w procesie zmiany, ponarzekanie sobie jest nieodzowne. Od niego się zaczyna. Narzekając, człowiek wyraża swoje cierpienie, nazywa sytuację, szuka wsparcia. Wkracza tym samym na ścieżkę rozwiązania problemu, czymkolwiek by on nie był.

W następnym etapie skupia się na gromadzeniu informacji na temat problemu, aby lepiej go zrozumieć. Kiedy i to zostało odfajkowane, szuka już nie tyle informacji o problemie, ile samych rozwiązań. Kolejne etapy polegają na podjęciu konkretnych decyzji, a za nimi idą czyny. Dochodzi do transformacji. Albo zewnętrznej – udało się zmienić uciążliwą sytuację – albo wewnętrznej, w czasie której dochodzi do zmiany nastawienia do swoich pragnień i frustracji i w efekcie – większego wyluzowania.

Narzekanie zawsze wskazuje na cierpienie. Narzekając, mogę dokopać się do tego, co konkretnie boli w środku i o co w tym cierpieniu tak naprawdę chodzi. Dlatego rzecz nie polega na tym, by przestać narzekać. Polega na tym, by narzekać lepiej. Głębiej, bardziej przenikliwie, spoglądając pod powierzchnię cierpienia, do jego prawdziwych źródeł. Narzekanie staje się toksyczne dopiero wtedy, gdy jest celem samym w sobie. Jeśli traktować je jako coś, z czego można zrobić chwilowy użytek, a następnie porzucić to i zacząć stawiać kroki naprzód, wtedy nie ma żadnego powodu, by narzekać na to całe narzekanie.

Podziel się wpisem
  •  
  •  
  •  
  •  

Autor

Miazga

Dzielę się wnioskami, jakie płyną z kilkunastu lat świadomej pracy nad upierdliwym i na wskroś neurotycznym materiałem, który nazywamy sobą. Sprawdzam, co działa, a co nie działa w tym tak zwanym rozwoju osobistym. Rozważam o motywacji, emocjach i związkach, łącząc duchową perspektywę Wschodu z naukami Zachodu.

0 0 Oddaj głos
Ocena artykułu
Powiadomienia
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Polub stronę na Facebooku

Archiwum

0
Podziel się komentarzem. Dzięki!x
()
x