W „Sztuce wojny”, książce napisanej przez Sun Tzu w VI w. p.n.e., wyróżnione zostało dziewięć rodzajów terenu, na jakich toczą się działania wojenne. Najbardziej przerażający z nich to tak zwany martwy teren. Walka na śmierć i życie. Litość schodzi na bok. Trochę tak, jak to bywa w relacjach.
„Terenem martwym nazywam teren, na którym armia nie ma innego wyjścia, oprócz walki z ostateczną determinacją”.
Sun Tzu, Sztuka wojny
Choć dzieło Sun Tzu w zamyśle odnosi się do świata militariów, może posłużyć również jako metafora odnosząca się do relacji intymnych. Dzieje się to wtedy, kiedy udowadnianie swoich racji i spór o spełnianie potrzeb niepostrzeżenie zyskują znamiona wojny. Każdy, kto był w takiej sytuacji, wie, że pełna miłości relacja potrafi przemienić się w brutalny absurd.
Na najgorsze pole dla relacyjnego konfliktu, jakim jest martwy teren, spojrzał psychoanalityk Daryl Sharp w książce „Live Your Nonsense”. Poniższy opis jest nią inspirowany.
Martwy teren w wojnie
Martwy teren to w wojnie punkt bez odwrotu. Jedynym z niego wyjściem jest zabicie wroga. Statki i mosty popalone, plecy przyparte do ściany, nie ma ucieczki. Zwycięstwo lub śmierć. Kiedy żołnierze uświadomią sobie to położenie, bezwzględność starcia przenosi się na nowy poziom.
Jeśli oglądaliście film „300”, gdzie skazana na śmierć garstka Spartan broni terytorium przed 10 tysiącami wojsk nieprzyjaciela, to znacie ideę martwego terenu.
Martwy teren to przerażające miejsce, jednak faktycznie nie jest miejscem, a stanem umysłu.
Działania militarne zostały przedsięwzięte, by spełnić potrzeby jednej z grup, zapewnić jej dobrobyt. Na martwym terenie znaczenie takiego dobrobytu zmienia się. Tu nawet przetrwanie traci na wartości. Honor, zemsta lub poczucie kontroli nad własnym losem zaczynają znaczyć więcej niż życie.
Martwy teren nie ma żadnego sensu; to bezsens wcielony. Ci, którzy się na nim znaleźli, szybko pozbywają się złudzenia, że brutalna siła może być humanitarna. W istocie dehumanizuje on zarówno zwycięzcę, jak i przegranego.
W pewnym punkcie eskalacji przemocy coś, co zaczęło się jako racjonalny proces, z jasno wyznaczonymi granicami i celami, staje się zjawiskiem zgoła odmiennym.
Według definicji, którą posługuje się Daryl Sharp, wojna „odnosi się do zorganizowanych, prowadzonych z premedytacją, społecznie zaakceptowanych działań z udziałem grup ludzi, polegających na agresji i obronie, przeprowadzonych w racjonalny sposób, by osiągnąć określone cele”.
Lecz nieuchronna i przewidywalna dynamika wojny jest taka, że w przypadku wkroczenia na martwy teren, tak przedstawiony porządek kompletnie się załamuje.
Zorganizowana aktywność staje się chaotyczna. Zaplanowane działanie ustępuje emocjonalnym odruchom. Wściekłość zastępuje strategię. Cele, o które rozpoczęła się wojna, zostają zapomniane. Wojna staje się celem samym w sobie.
Na martwym terenie uczestnicy wojny, którzy sobą pogardzają, jak na ironię wkrótce zaczynają siebie przypominać: nie pod względem taktyki, a pod względem postawy. Wspólnie tworzą martwy teren poprzez zajęcie pozycji, z których, ze względów psychologicznych i militarnych, nie ma wyjścia.
Martwy teren w relacji
A teraz odnieśmy wszystko powyższe do klimatu relacji nie między narodami czy grupami ludzi – a między dwojgiem ludzi związanych siłą namiętności.
Kiedy taka relacja wkracza na martwy teren, miłość schodzi na bok. Zostaje zupełnie zapomniana, podobnie jak potrzeba kompromisu. Dwie osoby, towarzyszące sobie we wspólnej podróży, stają się wrogami, zainteresowanymi nawet nie tyle własnym zwycięstwem, ile klęską przeciwnika.
Powietrze przepełnione jest winą, wstydem, gniewem, lękiem i wzajemną odrazą. W atmosferze tak gęstej nie ma już miejsca na dialog. Obie strony mówią, lecz żadna nie słucha.
Padają słowa niemożliwe do udźwignięcia i zapomnienia przez drugą stronę. Błędy z przeszłości są wynoszone do rangi zdarzeń, które wciąż są w relacji obecne i rzekomo czynią tę drugą osobę w jakiś sposób niepełną, ułomną i niegodną miłości. Wycofane zostaje jakiekolwiek pożądanie.
Naczynie z trucizną powoli się napełnia, aż nie może pomieścić ani jednej kropli więcej. Wtedy obie strony, porzuciwszy dyplomację, stają się agresorami żywiącymi przekonanie, że jedynie reagują na agresję przeciwnika.
Wojna między kochankami ma to do siebie, że obie strony dobrze znają najczulsze punkty przeciwnika. Wiedzą, w co uderzyć. Miejsca w psychice i sercu, poznane jako najwrażliwsze, zostają brutalnie pogwałcone przy pomocy słów, których nie da się cofnąć.
Z reguły nie dzieje się to w jednej chwili czy w krótkim okresie. Konflikt eskalowany jest przez dłuższy czas. Na martwy teren wiedzie droga, w trakcie której między kompanami narasta coraz większa wzajemna niechęć.
Jeśli problem nie zostanie zaadresowany wystarczająco wcześnie – jeśli miłość nie zostanie przywrócona w ten czy inny sposób – wkrótce dojdą do miejsca bez odwrotu. Czeka ich cierpienie, którego skutki mogą być odczuwane przez lata.
Jak nie trafić na martwy teren
Martwy teren oznacza przede wszystkim śmierć komunikacji. Tak długo, jak komunikacja jest utrzymana przy życiu, tak długo martwy teren pozostaje poza zasięgiem. Nie znaczy to, że relacja na pewno się nie zakończy. Ale może zakończyć się bez metaforycznego rozlewu krwi. Może być końcem wspólnej drogi, a nie brutalnym unicestwieniem.
Nie każdemu związkowi pisane jest „żyli długo i szczęśliwie”. Lecz jeśli ci dwoje znaleźli się na martwym terenie, oznacza to, że zabłądzili już jakiś czas temu. Jeden zły zakręt prowadził do kolejnego. Dlatego nawigacja i współpraca są kluczowe. Obie strony muszą zgadzać się co do tego, gdzie chcą dojść, a od jakich „miejsc” trzymać się z dala.
Gdy to jest ustalone, wtedy pozostaje tylko mieć oczy otwarte na znaki przy drodze.
Świetnie ujęte jakby autor już na tym polu przebywał i z trudem z niego powrócił. Bardzo sugestywne.
Dzięki!