G eneralnie, jako ludzie, jesteśmy do niczego, jeśli chodzi o czynienie świadomych zmian w swoim myśleniu, zachowaniu i emocjach. A to ta trójca odpowiada za to, że zmiana dzieje się w życiu, na przykład brzuch staje się bardziej płaski albo portfel bardziej wypukły.
O tym, jak to robić, żeby zmiana faktycznie się dokonała, powstało wiele książek, no duży jest to temat, dlatego o tylko jednej rzeczy chcę powiedzieć. Mianowicie, żeby przestać się fiksować na początku roku, a już teraz skupić bardziej na jego końcówce.
Na początku każdy jest pewny siebie i odważny. Siłownia, jasne, pewnie, trzy razy w tygodniu to nie problem. Dieta, jasne, pewnie, od teraz koniec z cukrem i pierogami, witajcie bezglutenowe chlebki i warzywne koktajle. Przeskoczenie w kalendarzu o jedną cyfrę wyżej daje poczucie nowego początku, a wraz z nim – nowej energii. Ona jednak szybko się wypala i spalają się też wszystkie te szlachetne postanowienia.
Myślimy w kategoriach „tu i teraz”, to jest ten problem. Myślimy, że wystarczy zacząć i potem to już pójdzie. Jak wprawisz maszynę w ruch, to już nic jej nie zatrzyma! A przynajmniej tak powiedział ten gość od szkoleń motywacyjnych. Cóż, nie miał racji.
Gość od szkoleń motywacyjnych zrobiłby lepiej, gdyby opowiedział o zmianie jako o złożonym procesie, który rozciąga się w czasie i z pewnością nie obrazuje go wykres, w którym na samym początku osiągana jest wysoka wartość (np. intensywne treningi trzy razy w tygodniu) i na tym poziomie utrzymuje się constans do końca roku albo i życia. Zdarza się tak – ale to są ci nieliczni, którym „wyszło”. Z reguły zmiana po prostu tak nie działa.
Myślę, że ludziom częściej by wychodziło, gdyby od początku roku myśleli o końcówce roku. Czyli – nie jak chcę zacząć ten rok, a jak chcę skończyć ten rok. Kiedy w pijaną noc 31 grudnia spojrzę w tył, to jaką zmianę wtedy zobaczę? Jakim człowiekiem wtedy będę, w porównaniu do dziś? O jakich przeżyciach będę mógł opowiedzieć? Jak na koniec roku będą wyglądały moje nawyki i relacje?
No i co się dzieje, kiedy człowiek utrzymuje w głowie takie pytania przez cały rok, otóż ma on szansę na większy spokój i szerszą perspektywę. Patrzy na zmianę w kategorii całego roku i to pozwala podzielić ją na pewne etapy. Wtedy okazuje się, że rok wcale nie musi zacząć się od hurra-motywacyjnej eksplozji i wywalenia wszystkiego do góry nogami.
Okazuje się, że zamiast od razu porywać się na siłownię trzy razy w tygodniu, może najpierw zacznę od wychodzenia trzy razy w tygodniu w sportowym dresie na 20-minutowy marsz – bo ostatni kontakt ze sportem miałem na wuefie w liceum i dlatego będę oswajać swój mózg ze sportem powoli i na spokojnie. Ale zarazem wiem już teraz, utrzymując to myślenie o końcówce roku, że musi być podjęty cały szereg innych działań.
Mogę więc ponegocjować ze sobą, jakie działanie będzie dzisiaj, a jakie w kolejnym miesiącu. Bo jeśli teraz skupiam się na przebieraniu w dres i maszerowaniu po dzielnicy, to za miesiąc może dołożę do tego trochę pompek, a siłka będzie od drugiego kwartału. I jeśli nie dołożę pompek od drugiego miesiąca, bo się zapomnę, to z siłką od drugiego kwartału może być ciężko.
Tragedia się nie dzieje. Lecz jeśli na koniec roku chcę wchodzić w te spodnie, co się nie zapinają, to lepiej już teraz wrócę na trasę, zamiast leżeć w tej kałuży obok i narzekać na niesprawiedliwy świat, albo myśleć o sobie jako o najgorszym człowieku, bo to nikomu w niczym nigdy nie pomogło.
Zmiana tak przeważnie wygląda: człowiek obiera sobie jakąś drogę i postanawia nią kroczyć, ale zewsząd pokusy i wiatry niespokojne, w dodatku obuwie kiepsko przystosowane, więc wypada z trasy co chwilę i łapie się na wracaniu do starych nawyków. No i w takim momencie pojawia się przestrzeń na decyzję: wracam na trasę albo leżę w kałuży. Co oczywiście bywa trudne, bo w kałuży jest w sumie ciepło i wygodnie, w dodatku tę kałużę znam, a najbardziej lubię to, co znajome, poza tym trasa jest pełna wysiłku, a rezultat wcale nie jest zagwarantowany.
Tak więc rok ten będzie rokiem przyglądania się sprzecznym pragnieniom: pozostania przy tym, co stare i dobrze znane, oraz wyjścia naprzeciw zmianom, które żem sobie wymyślił i których w gruncie rzeczy pragnę. Rok godzenia komfortu z dyskomfortem. Oswajania się z emocjami, które powstają w trakcie. Prób robienia swojej rzeczy pomimo wiatrów i sztormów. Wracania na trasę i pozostawania na niej za każdym razem odrobinę lepiej.
I start jest ważny, ale jeszcze ważniejsze jest to, co dzieje się później, jak sytuacja się rozwija. Koniec końców nie chodzi o to, żeby z końcem stycznia zafundować sobie wypalenie, bo zmiana mnie przerosła, ani wpadać w fałszywą dumę, bo udało się zrobić pięć treningów. Dobrze będzie skończyć rok nie znów z tą samą nadzieją na rok kolejny – a dla odmiany z poczuciem, że rzeczy już teraz idą we właściwym kierunku i w sumie nie potrzeba mi żadnych wielkich postanowień.