Chrzanić narzucanie presji na spełnianie marzeń

C

Chrzanić tę całą presję, że marzenia trzeba spełniać. Tak jakby to było źle, że coś jest pozostawione w sferze marzenia, i że ktoś sobie tylko o czymś luźno fantazjował i nigdy nie rzucił swojej ciepłej posady, żeby faktycznie to zrobić. „Uuu, przegrał życie”, powiedzą, choć sami niekoniecznie mają wiele do pokazania.

Ci sami ludzie czasem są takimi nadgorliwcami, że jak im opowiesz o swoim marzeniu, a oczy twoje maślanymi będą, to oni bez zastanowienia chlasną cię po pysku formułkami z darmowego webinaru motywacyjnego, który obejrzeli w zeszłym tygodniu: „Marzenia zamienia się na cele! Nie marz o tym, tylko to sobie zaplanuj! Jaki pierwszy krok wykonasz, by zrealizować marzenie?”

To wtedy takiemu człowiekowi można powiedzieć, żeby w pierwszej kolejności postawił sobie za cel odwalenie się od twojego marzenia, bo może wokół niego wcale nie trzeba budować całego tego napięcia. Może wystarczy mi mieć tę przyjemną myśl, ten ciepły dom we własnej głowie, do którego lubię wracać, by czasem się w nim wygrzać, odpocząć i schronić na chwilę przed światem deadline’ów, planów i celów.

I dalej leci to tak: może ja lubię fantazjować, tak trochę bez sensu, że zostałem znanym raperem, co nagrywa sztos kawałki, choć w prawdziwym życiu nigdy nie zrymowałem ze sobą choćby dwóch wyrazów. I biorąc pod uwagę, że mam 37 lat lat i pracuję w korpo, to pewnie nie rzucę już na kolana przemysłu muzycznego, i na freestyle’owe bitwy z ujaranymi zawodnikami też być może już nie jest czas i nigdy nie będzie.

Ale pozwól, że czasem pomarzę sobie o graniu w świecie muzyki i nawet będę w tym marzycielstwie ogarnięty na tyle, aby nie przyklejać się do myśli, że to naprawdę miałoby wyjść. A z drugiej strony nie będę takiej możliwości zupełnie odrzucał.

Bo jak tak sobie będę marzył regularnie, to nie zdziwię się i ty też się nie zdziw, jeśli w końcu niechcący powstanie z tego jakiś kawałek i wrzucę go na YouTube, i okaże się za jakiś czas, że ma te parę tysięcy wyświetleń.

Trik jest taki, że jak tworzysz w głowie to marzenie, tę przyjemną wizję, która puszcza pędy i rośnie jak owocowe drzewo, to być może to w pewnym momencie przejmie nad tobą kontrolę. Brzmi strasznie, lecz w istocie jest właśnie tym, czego pragniesz.

Mam na myśli to, że ten pielęgnowany w głowie obraz w końcu stanie się tak wyraźny, soczysty i atrakcyjny, że pewnego dnia bez popychania siebie, bez planowania, celowania i rozmyślania, napędzony jakimś wewnętrznym żarem wstaniesz z fotela i coś zrobisz, na miarę swoich możliwości i na miarę swojej zajawki.

Może nie objedziesz świata dookoła, ale odbędziesz jakąś podróż. Może nie dorobisz się tak, żeby spać na workach z pieniędzmi, ale zaczniesz żyć elegancko. Może nie zostaniesz wielkim raperem, ale zrobisz ten jeden kawałek i okaże się, że z programem muzycznym to jest kupa zabawy, i nawet tekst potrafisz jakiś wymyślić, i potem na tym YouTube pojawią się jakieś wyświetlenia i nawet ze dwa komentarze, co okaże się bodźcem, żeby zrobić jeszcze jeden kawałek, i zajawa się kręci.

I nie ziściły się marzenia o byciu pełnoetatowym podróżnikiem, superbogaczem czy drugim Dr. Dre, ale może tak naprawdę nigdy o to nie chodziło; może marzenie, które ciebie marzyło i mu na to pozwalałeś, miało urzeczywistnić się znacznie skromniej, spokojniej, bez pompy i całego tego klimatu „wielkiego sukcesu”. Co, źle by tak było? No nie gadaj.

Może marzeniom nie jest potrzebny cały ten perfekcjonizm i planowanie, przepełnione stresowymi oczekiwaniami wobec siebie oraz wobec samego marzenia, że jak już w końcu się ziści, to to będzie coś ogromnego i w ogóle „think big”, bo Steve Jobs tak powiedział. Steve Jobs nie żyje, synu.

Czasem, wiadomo, pojawia się perspektywa zrobienia biznesu, przedsięwzięcia czegoś wartościowego, chwycenia szansy, która nagle się wyłoniła, to wtedy kartka, długopis, rozpisać sobie, zaplanować, pogadać z jedną osobą czy drugą, no, tak strategicznie podejść do sprawy.

Ale to czym innym jest i trzeba rozróżniać sprawy, które warte są planowania i stawiania celów od tych, które – przynajmniej na razie – są wyłącznie marzeniami i z tego powodu nie powinno się obarczać ich ciężarem jakichś analiz szans i korzyści ani listami zadań do wykonania wraz z przypisanymi im terminami.

Kiedy idzie o marzycielstwo, to do nas należy decyzja o życiu bez poczucia winy i bez żalu, że tego czy tamtego się nie zrobiło, że to czy tamto marzenie do końca mojego życia pozostało niczym więcej jak tylko marzeniem. Mówią, że niektóre niewykorzystane okazje i niespełnione marzenia bolą. Mówią, że można być na łożu śmierci i największą pretensję czuć do swej życiowej bierności, i mówiąc to pewnie mają jakąś rację.

Ale kto wie czy nie bardziej bolesne jest obrzydzanie sobie marzycielstwa ciągłą presją, że to musi się udać, przenoszeniem tych swobodnych i czasem głupich i niepoważnych wizji do chłodnego świata planów i kalkulacji, słowem: zabijanie marzenia w zarodku.

Chrzanić zabijanie tych wszystkich miłych fantazji narzucaniem na nie presji, ale też możemy je zabijać obawami wszelkimi, obawą o to, że przecież i tak nie starczyłoby mi na „to” hajsu, że „to” jest niepoważne, że „to” nie ja, że przecież „to” by mi zakłóciło życie, gdyby się nie daj boże ziściło, no a tak w ogóle, to co inni ludzie by powiedzieli.

Kiedy idzie o marzycielstwo, to chrzanić każdą jedną obawę, bo to po prostu nie jest przestrzeń na to, miejsce lęków jest gdzie indziej, strefa marzeń to ziemia święta, tu tylko spokój, radość i dziecinada, reszta won.

I tym, co do nas należy, jest nieprzyklejanie się do marzenia, nieprzyklejanie się ani do pomysłu, że to miałoby wyjść, ani, że miałoby nie wyjść, bo przyklejanie się prowadzi do niczego innego jak do nieszczęścia, tworzą się jakieś fałszywe nadzieje, oczekiwania, presja, dajcie spokój. Jak już marzenie było na tyle miłe, by do człowieka przyjść i się w jego głowie rozgościć, to wtedy człowiek, niczym dobry gospodarz, niech nie popędza, nie popycha, presji żadnej nie wywiera i ponad wszystko niech nie oczekuje, że marzenie ma być czymś innym niż jest w swej istocie, czyli marzeniem właśnie.

I niech „to” urzeczywistni się w swoim czasie i w swojej formie, nawet jeśli miałoby okazać się czymś innym niż sobie człowiek uwidział. Albo niech się nie urzeczywistni wcale, niech okaże się, że owo marzenie miało do końca już pozostać tylko miłą myślą w mojej głowie, domem, do którego wchodzę czasem, by się ogrzać i odpocząć, i tak też będzie dobrze.

Podziel się wpisem
  •  
  •  
  •  
  •  

Autor

Miazga

Dzielę się wnioskami, jakie płyną z kilkunastu lat świadomej pracy nad upierdliwym i na wskroś neurotycznym materiałem, który nazywamy sobą. Sprawdzam, co działa, a co nie działa w tym tak zwanym rozwoju osobistym. Rozważam o motywacji, emocjach i związkach, łącząc duchową perspektywę Wschodu z naukami Zachodu.

0 0 Oddaj głos
Ocena artykułu
Powiadomienia
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Polub stronę na Facebooku

Archiwum

0
Podziel się komentarzem. Dzięki!x
()
x